"Istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej..."


Ryszard Kapuściński

Indonezja

Termin: 30.06 - 02.08.2012

30.06.2012 Mediolan

Ze względu na promocyjną cenę biletów lotniczych, do Jakarty wylatujemy z Mediolanu. Liniami Ryanair przylatujemy na lotnisko w Bergamo. Miejskim autobusem jedziemy do terminala (5 euro/os.), zostawiamy bagaże w przechowalni (1-5 godz: 5 euro/godz., każda nastepna 0,30 euro) i idziemy zwiedzić miasto. Z terminala idziemy spacerem (ok. 20 minut) do najbardziej charakterystycznego miejsca Mediolanu -Placu Duomo. Zanim tam jednak trafiamy mijamy słynną La Scalę, najsłynniejszy teatr operowy na świecie oraz przechodzimy przez Galerię Vittorio Emanuele II. Wytworna galeria z markowymi sklepami zwieńczona jest szklaną kopułą, a podłogę zdobi mozaika ze złynnym bykiem, do którego turyści wkładają piętę i okręcają się na szczęście. Z galerii wychodzimy prosto na Katedrę Duomo, której blask szczególnie w słoneczny dzień wręcz oślepia. Aby wejśc do katedry należy mieć odpowiedni strój tzn. zasłonięte ramiona, dłuższe spodenki lub spódnicę, to samo dotyczy mężczyzn. Schronienia przed upałem szukamy w parku Parco Sempione przy zamku Sforzów. Popołudniu wracamy do terminala i jedziemy autobusem (10 euro/os.) na lotnisko Malpensa. Tam spędzamy noc i nad ranem czekamy na wylot.

01.07.2012 Mediolan-Istambuł-Singapur-Jakarta

w drodze...

2.07.2012 Jakarta- Yogyakarta

Do Jakarty przylatujemy po 19:00 wieczorem. Przed samym wyjściem z lotniska znajduje się informacja turystyczna z bardzo pomocnymi pracownikami, jeśli czegoś nie wiedzieli sprawdzali nam w Internecie. Stąd dowiadujemy się, że mamy jeszcze możliwość tego samego dnia dotrzeć do Yogyakarty bez noclegu w Jakarcie, czego bardzo chcieliśmy uniknąć.
Wychodząc z lotniska omijamy taksówkarzy, którzy proponują nam transport, wiemy że zaraz przy wyjściu (po lewej stronie) znajduje się tani autobus Damri. Kupujemy w okienku bilety i jedziemy 1,5 godzinę na dworzec Pulo Gadung (30 tys. rupii/2 os.).
Na dworcu znowu zostajemy otoczeni przez naganiaczy, okazuje się, że za 15 minut odjeżdża ostatni autobus do Yogyakarty, cena nas nie zadowala i wiemy, że na pewno przepłacamy jednak nie mamy wyjścia. Kupujemy bilety za 140 tys. rupii za os. i wsiadamy do w miarę wygodnego, klimatyzowanego autobusu. Kierowca informuje nas, że pojedziemy około 12 godzin. Już w trakcie drogi widzimy, że będzie to na pewno dłużej.

3.07.2012 Yogyakarta

Autobus zatrzymuje się w Solo i tam przesiadamy się do mniejszego do Yogyakarty (nie musimy kupować kolejnego biletu). Po 20 godzinach!!! drogi jesteśmy w Yogyakarcie. Z dworca jedziemy miejskim autobusem nr 2 w okolice Malioboro Street. Tutaj kolejna niespodzianka, okazuje się , że w Indonezji właśnie trwają wakacje (do 17.07) więc albo hotele są zajęte albo ceny są dwukrotnie wyższe od podawanych w przewodniku. Po długim poszukiwaniu odkrywamy hotel Devi (Dewi homestay-JL.Sosrowijayan Wetan GT I/II5), ukryty w dzikim, pięknym ogrodzie z przesympatyczną właścicielką. Pokój z łazienką i wiatrakiem ze śniadaniem kosztuje 100 tys. rupii.

Zostajemy i po czterech dniach w podróży w końcu możemy wziąć upragniony prysznic i zmyć z siebie kurz i zmęczenie tych ostatnich dni od wyjazdu z domu. Nie przeszkadza nam nawet zimna woda. Popołudnie spędzamy na głośnej ulicy Malioboro, wzdłuż której rozłożone są stragany z ubraniami i pamiątkami. Po godzinie 22:00 stragany zostają złożone i na ich miejsce ustawiają się gar kuchnie z szaszłykami, smażonym kurczak, spring rollsami, nasi i mie goreng, zupą bakso (coś w rodzaju naszego rosołu z kulkami mięsnymi i makaronem, czasem z suszoną cebulką z sosem sojowym),

nasi goreng (smażony ryż z warzywami)

i mie goreng (smażony makaron z warzywami)

04.07.2012 Yogyakarta

Po pysznym śniadaniu w hotelu (tosty z warzywami, jajecznica i duża sałatka owocowa na deser) idziemy przez zatłoczoną ulicę Malioboro do kratonu (12,5 tys. rupii/os. 1 tys. rupii/aparat) czyli pałacu, w którym mieszka sułtan wraz z rodziną. W pałacu możemy zobaczyć kolekcję instrumentów Gamelan czyli jawajskiego zespołu instrumentalnego wykonującego muzykę na różnych instrumentach m.in. gongach, bębnach, instrumentach strunowych i fletach bambusowych. Udaje nam się również posłuchać tej charakterystycznej muzyki, która często towarzyszy licznym uroczystościom.

Wychodzimy z pałacu i spacerem idziemy na Bird market. Na markecie z ptakami oprócz ptaków znajduje się mnóstwo innych zwierząt w klatkach psy, koty, nietoperze (podobno wykorzystywane na zupę), króliki, jaszczurki, robaki...

Z marketu jedziemy rikszą rowerową do Water Palace (15 tys. rupii/os.), który nie robi na nas specjalnego wrażenia. Po drodzę widzimy chyba najbardziej charakterystyczne kwiaty Indonezji, piękne frangipani.

Wracamy na Malioboro Street, jemy pyszną zupę bakso i chcemy pojechać jeszcze tego samego dnia do Pramamban. Przystanek znajduje się po drugiej stronie Malioboro. Poznać go można po charakterystycznej platformie, na którą wchodzi się schodkami a tam obsługa pobiera opłatę, kasuje za nas bilet i informuje kiedy nadjedzie właściwy autobus (do Pramamban autobus nr 1A). Miejskie autobusy są wygodne i klimatyzowane. Za bilet płaci się 3 tys. rupii/os. Wysiadamy w Pramamban i idziemy około 10 min. do zespołu hinduskich świątyń (wstęp 162 tys.rupii/os.). Znowu spotykamy wiele wycieczek i rodzin (wakacje) i z trudem udaje nam się coś zwiedzić bo co chwilę jesteśmy proszeni do pozowania do zdjęć. Świątynie zwiedzamy w promieniach zachodzącego słońca, a do Yogyakarty wracamy gdy jest już zupełnie ciemno. Odkrywamy za to wegańską restaurację "Loving Hut" (Jl. Kemetiran Kidul no.1, Malioboro www.lovinghut.com) z przepysznym, świeżym jedzeniem. Porcje są ogromne i bardzo smaczne, a przede wszystkim dobrze jest zjeść coś innego niż makaron lub ryż z warzywami. Pod koniec dnia wymieniamy jeszcze pieniądze przy Malioboro Street -kurs 9350 rupii/ 1$.

5.07.2012 Yogyakarta

O 4:00 nad ranem budzi nas głośny śpiew muezina z pobliskiego meczetu wstajemy i 5:00 rano jedziemy do Borobudur (ok. 1,5 godz., wstęp 20$/os.) zwiedzić jedną z najpiękniejszych świątyń buddyjskich. Położona w środku dżungli naprawdę nas zachwyca. Znowu trafiamy na liczne wycieczki Indonezyjczyków i znowu pozujemy do setek zdjęć. Wracamy do Yogyakarty i jemy obiad w naszej knajpce "Loving Hut". Decydujemy się odwiedzić zoo i zobaczyć warany z Komodo gdyby nie udało nam się tam dotrzeć. Wsiadamy do miejscowego autobusu i po ok. 20 minutach jesteśmy na miejscu.

Wychodząc z zoo w stronę przystanku zauważamy liczne stoiska z owocami, pod którymi dosłownie uginają się lady, zaopatrujemy się w banany, papaję i salaki (owoc w wężowej skórce).

Na drzewach rosną duriany znane z charakterystycznego niemiłego zapachu i chyba jeszcze gorszego smaku.

Do Yogyakarty wracamy już wieczorem. Kolację jak zwykle jemy w "Loving Hut", gdzie personel nas już rozpoznaje i wita nas od wejścia a później wymieniamy pieniądze koło hotelu "Garuda" -tu kurs jest najlepszy: 9340 rupii/1$).
Na następne dni planujemy zwiedzić wulkan Bromo i Kawah Ijen. Okazuje się że wszystkie hotele w miasteczku pod Bromo są zajęte (wakacje) a dodatkowo trwa festiwal jazzowy więc znalezienie wolnego hotelu graniczy z cudem. Decydujemy się wobec tego na transport z biurem Sosro (Sosrowijayan Wetan GT I/62). Gwarantują nam przejazd i nocleg pod Bromo a następnie transport do Kawah Ijen i przejazd na prom na Bali.

06.07.2012 Yogyakarta - Probolingo

Wstajemy wcześnie rano i minibusem jedziemy do Probolingo. Droga zabiera nam 12 godzin. Po drodze mamy przymusowy przystanek w wiosce na naprawę przebitej opony.

Wykorzystujemy ten czas na spacer po wiosce, kupujemy owoce i ciągle odmachujemy uśmiechniętym dzieciakom.
W wiosce widzimy też indonezyjską stację benzynową:

Do Probolingo docieramy późnym wieczorem, obok naszego hotelu Bromo Permai II jest jedyna otwarta o tej porze restauracja (z niezbyt smacznym jedzeniem) zasypiamy dopiero przed 24:00.

07.07.2012 wulkan Bromo

Pobudka o 2:00 w nocy i jedziemy jeepem do Comoro Lang. Tutaj część turystów przesiada się do innych jeepów i jedzie zobaczyć panoramę na wulkany (dodatkowo płatne 80 tys. rupii/os.). My z czołówkami w wulkanicznym popiole idziemy w stronę wulkanu Bromo. Pod same schody prowadzące na krawędź wulkanu można dotrzeć pieszo, na koniu lub na motorze. Nam taki spacer w ciemnościach sprawia ogromną frajdę . Docieramy pod schody i zaczyna się wspinaczka do góry. Schody są obsypane wulkanicznym popiołem stąd nie jest tak łatwo wdrapać się po nich na górę. Gdy nam się to udaje widzimy z góry przepiękną panoramę i mnóstwo małych światełek migoczących w oddali.

Wraz z nadchodzącym świtem odkrywa się powoli ogromny wulkan Batok i pomimo nienajlepszej tego dnia pogody promienie słońca przebijają się przez zachmurzone niebo.

Po dwóch godzinach na górze zmarznięci wracamy powoli na dół i w stronę parkingu, na którym umówiliśmy się z kierowcą. Wracając z powrotem obserwujemy nasze czarne buty z popiołu i odwracamy się co chwilę podziwiając krajobraz przypominający nam księżycową panoramę. Wracamy jeepem do Probolingo, jemy śniadanie i jedziemy w stronę wulkanu Kawah Ijen. Do miejscowości Sempul village docieramy przed 21:00 i kwaterujemy się w hotelu Catimore. Jest chłodno, w hotelu na szczęście są koce, którymi okrywamy się w nocy.

08.07.2012 Kawah Ijen

O 4:00 rano budzi nas kierowca i idziemy na śniadanie. Tosty posypane wiórkami czekolady i jajko na twardo nie przechodzą nam przez gardło o tak wczesnej porze. Pakujemy plecaki i jedziemy ok. 1 godz. minibusem pod Kawah Ijen do Paltuding Post. Droga jest dziurawa i prowadzi przez dżunglę porośniętą wysokimi na 3 metry paprociami i plantacjami kawy. Dojeżdżamy na parking, kierowca informuje nas, że mamy tyle czasu ile tylko chcemy i będziemy wracać jak cała grupka (8 osób) wróci na parking (wstęp do parku 25 tys. rupii/os.). Nie musimy się wobec tego śpieszyć. Zaczyna jednak padać więc znowu przydają się nasze polskie peleryny. Zaczynamy się wspinać na wulkan, najpierw ubitą drogą przez dżunglę dochodzimy na krawędź krateru skąd widać unoszące się opary siarki i wulkaniczne, turkusowe jezioro w dole. Po drodze mijamy wielu robotników, którzy niosą w wiklinowych koszach wydobywaną ręcznie siarkę. Ich kosze mają od 60-100 kg. W kopalni pracuje około 300 pracowników, dziennie mają około 2-3 kursów. Schodzimy do samego jeziorka i na własnej skórze odczuwamy zabójczą moc siarki gdy nagle wiatr się zmienia i cały obłok trujących gazów bucha na nas powodując łzawienie i duszenie się. Nie pomagają nawet maski, które wzięliśmy ze sobą, woń siarki wdziera się do naszych płuc odbierając nam możliwość oddychania. Pracownicy wydobywający siarkę zabezpieczeni są tylko zwilżona bawełnianą chustką na ustach.

Brakło nam słów aby wyrazić podziw a równocześnie żal dla tych ludzi pracujących w morderczych i trujących warunkach. Przesiąknięci zapachem siarki wracamy z powrotem do góry mijając znowu pracowników, kładących co jakiś czas swoje kosze na skałach aby wykorzystać chwilę i otrzeć pot z czoła , wypić parę łyków wody i znowu poderwać do góry ciężki kosz, ustawić go w odpowiedniej pozycji na zdeformowanym, zabliźnionym ramieniu i pokonać dalszą ciężką i długą drogę.

Wychodzimy na krater i powoli mgła zakrywa jezioro i kopalnię siarki. W drodze powrotnej zauważamy wypalone, bezlistne krzaki, które świadczą o skażeniu tego miejsca i zabójczym działaniu siarki.

Wielu z tych pracowników cierpi na przeróżne choroby, cena jaką muszą zapłacić za parę dolarów dziennie, a ich wiek życia ulega znacznemu skróceniu. Wysoką cenę płacą również okoliczne wioski skażone oparami siarki i skażoną glebą z jeziora krateru.
Za parkingiem skręcamy w wąską ścieżkę i dochodzimy do miejsca, w którym pracownicy oddają do skupu bryły siarki. Ładunek siarki zostaje zważony, wyceniony wg kartki ze stawką i wrzucony na ciężarówkę. Za 60 kg siarki pracownicy dostają 4$.

Około 10:00 docieramy na parking i wracamy z powrotem tą samą dziurawą drogą na prom na Bali. Po drodze kierowca zatrzymuje się i pokazuje nam plantacje kawy.

Na prom nie czekamy długo a przy przystani czeka autobus do Denpasar. Rejs trwa ok. 30 minut, a w Denpasar jesteśmy o 18:00. Z czterema turystami bierzemy taxi i jedziemy do Ubud (50 tys. rupii/os.). Tam szybko znajdujemy bungalow za 100 tys. rupii ze śniadaniem.

09.07.2012 Ubud

Po kilkudniowych nocnych pobudkach dziś ledwo zwlekamy się z łóżka na śniadanie o 9:00 rano. Przed pokojem mamy taras z krzesłami i stolikiem, na którym cały czas stoi uzupełniany termos z gorącą herbatą. Na śniadanie dostajemy ogromne, pyszne naleśniki z miodem i sałatkę owocową. Rano kierujemy się od razu na kolorowy, pełen turystów targ, odwiedzamy liczne świątynie, pałac królewski i okoliczne pola ryżowe ,resztę dnia włóczymy się po Ubud. Ubud pełne jest ekskluzywnych sklepów, hoteli ze spa i masażami, przeróżnych restauracji, kawiarenek, świątyń, kolorowych kwiatów, drzew i przeróżnych posągów.

Wieczorem wybieramy się do Forrest Monkey Ubud Sanctruary (wstęp 20 tys. rupii/os.) -lasu deszczowego, w którym mieszka grupa ok 200 oswojonych z człowiekiem małp. Małpy te są uważane za strażników tutejszych świątyń reprezentujących balijski hinduizm. Liczne gatunki drzew są święte dla Balijczyków. Z niektórych, wybranych drzew buduje się świątynie, z innych wykonuje się maski. Małpy przyzwyczajone do obecności ludzi często potrafią wyrwać z rąk banany a nawet torebkę albo plecak. Wyciągamy banana i już po chwili Przemek ma pasażera na plecach nie dającego sobie odebrać owoca.

10.07.2012 Ubud-Jatiluwih

Rano wypożyczamy skuter (40 tys. rupii/dzień -najtańszy w całej Indonezji) i planujemy wycieczkę na północ wyspy zobaczyć mozaikę z pól ryżowych. Po drodze kilka razy się gubimy ale uśmiechnięci Balijczycy pomagają nam odnaleźć właściwą drogę. Czasem specjalnie zjeżdżamy z głównych dróg aby zobaczyć wioski, mieszkańców uprawiających pola i wesołe dzieciaki puszczające kolorowe latawce. Im jesteśmy bliżej północy tym jest zimniej. Po drodze zatrzymujemy się przy plantacji kawy, próbujemy różne gatunki kawy i herbaty (m.in. lemon grass tea) i pierwszy raz widzimy w klatkach dwa luwaki,dzięki którym powstaje najdroższa kawa świata kopi luwak. Luwaki zjadają owoce kawowca, ale go nie strawiają, wydalane ziarna są oczyszczane, produkowana z nich łagodna kawa jest jedną z najdroższych na świecie. Niestety nie skusiliśmy się na jej zakup. Przy polach ryżowych w Jatiluwih znajduje się punkt widokowy, parking i restauracja. Na szczęście wielu przyjeżdżających turystów robi tylko zdjęcia i odjeżdżają. Zostawiamy skuter na parkingu i idziemy ścieżką w dół pośród pól ryżowych.

Widzimy jak wsadzane są do wody młode sadzonki ryżu i jak ciężkiej pracy wymaga oranie takiego pola, często brodząc po kolana w błocie.

Decydujemy się jechać dalej w stronę Muduk ale pogoda się nagle załamuje, pojawiła się gęsta mgła i deszcz. Wracamy, po drodze zatrzymujemy się w jednej ze świątyń, do której wchodzi kolorowa procesja.

Do Ubud docieramy gdy jest już ciemno.

11.07.2012 Ubud

Dzisiaj nie czujemy się za dobrze. Zatrucie żołądkowe zmusza nas do pozostania w Ubud. Po południu wybieramy się tylko na krótki spacer po polach ryżowych.

12.07.2012 Ubud-statek

Rano wcześnie wstajemy, wypożyczamy skuter i jedziemy na południe zobaczyć słynne plaże na Bali. Najpierw jedziemy zobaczyć plażę w Sanur. Po drodze mijamy wiele sklepów z kwiatami, sprzedawane są m.in. są frangipani (Kambodża), bugenwille. W Sanur wjeżdżamy do ośrodka i wychodzimy na wąską, pełną wodorostów plażę. Jedziemy dalej zobaczyć słynną plażę w Kucie ale po drodze skręcamy do Benoa Harbour popatrzyć na statki. Wchodzimy do biura Pelni ship (www.pelni.co.id) i okazuje się , że statek na Sumbę a dalej do Ende na Flores płynie dzisiaj o 19:00. Jedziemy w stronę Kuty, stoimy w bardzo długich korkach, nad nami górują wielkie, sieciowe hotele, obok restauracje, bary, dyskoteki, sklepy. Wchodzimy na plażę i jesteśmy zawiedzeni, plaża zwykła, w dodatku jest pochmurno i szaro a na plaży tłumy turystów i sprzedawców pamiątek. Decydyjemy, że jeszcze dzisiaj popłyniemy statkiem. Pędzimy skuterem z powrotem do Ubud, po drodze dopada nas deszcz a 200 m przed hotelem zabrakło nam benzyny. Wpadamy do naszego bungalowu ja pakuje nasze rzeczy a Przemek idzie oddać skuter i załatwić taksówkę do Benoa Harbour. Wraca po 15 minutach, kierowca ma po nas przyjechać za 40 minut, za kurs chce 150 tys. rupii. Bierzemy ekspresowy prysznic, kończymy pakowanie, płacimy za hotel i idziemy na główną ulicę gdzie czeka na nas kierowca, wyciągamy jeszcze pieniądze z bankomatu i z ulgą wsiadamy do auta. Jedziemy. Kierowca dobrze mówi po angielsku i wypytuje nas o Polskę porównuje nasze kultury i zwyczaje ludzi. Mówi, że nie stać ich na podróżowanie tak jak Eujropejczyków, a nawet jak mają pieniądze to muszą pomagać rodzinie, gdyż kiedyś jak on znajdzie się w potrzebie to rodzina pomoże jemu. Po drodze mijamy liczne procesje, kierowca opowiada nam, że tu na Bali każda świątynia ma swoje święto (takie jakby nasze urodziny) i uroczystości trwają nawet kilka dni a że na Bali jest bardzo dużo świątyń nie trudno natrafić w ciągu swojego pobytu na jakąś uroczystość podczas której składane są bóstwom dary i ofiary.

Zatrzymujemy się jeszcze przy większym sklepie i kupujemy na statek zapas wody mineralnej, pieczywo, suche ciastka i owoce. Do Benoa docieramy przed 18:00. Idziemy do kasy biletowej a tam ten sam starszy pan , który kilka godzin wcześniej odpowiadał nam cierpliwie na tysiące pytań dotyczących statku teraz mówi nam żebyśmy najpierw poszli zobaczyć statek przed kupnem biletu bo jest bardzo dużo ludzi z powodu wakacji oraz tego że statek przypływa tylko dwa razy w miesiącu. Kupujemy bilety od razu bo nie mamy już odwrotu chcemy dostać się na Flores. Kupujemy bilet na klasę ekonomiczną (spanie na pokładzie statku) za 250 rupii/os. druga klasa kosztuje 800 rupii/os.
Idziemy za tłumem w stronę wejścia na statek. Jesteśmy pchani przez nacierający tłum obładowany kartonami, telewizorami, kurczakami, rowerami. W końcu wchodzimy po schodach i tu musimy się bardzo pilnować żeby nie zostać zgniecionym. W końcu jesteśmy na pokładzie. Jest pełno i każda wolna przestrzeń zajęta. Krążymy po statku ale nie udaje nam się znaleźć żadnego kawałka miejsca żeby rozłożyć karimatę. W końcu zauważamy mały korytarzyk na trzecim pokładzie zaraz koło burty, co prawda są rozłożone pakunki i chustki ale jest kawałek wolnego miejsca a cały korytarz (na świeżym powietrzu) jest zagrodzony z jednej i drugiej strony kartonami tak, że nikt nie będzie tamtędy przechodził.

Rozkładamy tam swoje karimaty i plecaki i czekamy. Po chwili wracają właściciele bagaży, młodzi nauczyciele wracający z wakacji z Bali na Sumbę i wydają się zadowoleni z naszego towarzystwa, możemy zostać. Szybko nawiązujemy kontakt i łamanym angielskim a trochę na migi jakoś się dogadujemy. Są bardzo sympatyczni częstują nas od razu ciastkami, tłumaczą , że w cenie biletu mamy 3 posiłki dziennie i że będą nam mówić kiedy po nie iść. Pilnujemy sobie też wzajemnie bagaży, kiedy ktoś idzie na posiłki albo do toalety. Odpływamy dopiero o 22:00 z portu. W nocy mocno wieje ale okrywamy się wszystkim co mamy i jakoś udaje nam się nawet zdrzemnąć.

13.07.2012 statek

Gdy się budzimy okazuje się, że z rury lała się woda i stoimy prawie po kostki z wody. Pod rurę podkładamy plastikową butelkę i wzsyscy pilnujemy żeby ją opróżniać w miarę potrzeby. Zaczynamy tez suszyć karimaty i wycieramy nasz kawałek pokłady. Na szczęście jest upalnie więc rzeczy i karimaty szybko nam schną tak, że koło 11:00 już siedzimy na swoich miejscach i rozmawiamy. Rano większa część z 800 osób z pokładu idzie robić toaletę w piżamach i z kosmetyczkami pod pachą. Toalety na statku to coś o czym należy szybko zapomnieć i zmora całego rejsu. Znajdują się pod pokładem (obok tłumy ludzi leżących na pryczach), więc samo zejście pod pokład bez okien w upalne dni był niemiłych przeżyciem. W toaletach wody po kostki z mydlinami i innymi rzeczami, które zostawały po kąpieli i niesamowity smród. My naszą toaletę zostawiliśmy sobie na najbliższy hotel i nawet przez chwilę nie pomyśleliśmy że można by było zejść tam ze szczoteczką do zębów. Wejść i uciekać. Przerażający był tylko obrazek małych dzieciaków biegających w toalecie boso... Przez mikrofon obsługa statku podaje czas i porę posiłków a nasi nowi znajomi za każdym razem biorą ze sobą Przemka po jedzenie. Na śniadanie serwują nam suchy ryż z kawałkiem naleśnika, na obiad i kolację suchy ryż z kawałkiem ryby (raz jest to głowa, czasem kawałek tułowia) i tak przez cały rejs.

W kuchni dostajemy za to bez problemu wrzątek więc możemy wypić ciepłą herbatę. Płynąc mijamy mniejsze i większe wysepki i góry. Oglądamy latające ryby i stada delfinów i podziwiamy piękne zachody słońca.

14.07.2012 statek

Budzimy się wcześnie podziwiając bajeczny wschód słońca. Na Sumbę dopływamy około 15:00, jest gorąco, żegnamy się ze swoimi nowymi znajomymi, którzy w ramach programu wymiany przyjechali z Jawy i przez 3 lata uczą na Sumbie matematyki w szkole. Wymieniamy się adresami mailowymi, pilnujemy im jeszcze bagaży zanim dwa razy zejda i wejdą na pokład z licznymi kartonami i pakunkami i obserwujemy jak kolejne tłumu wsiadają powoli na statek. Tym razem obok nas rozkłada się grupka dzieciaków z dwoma trenerami karate. I znowu wspólne zdjęcia i długie rozmowy.

Tak mija nam czas do późnego wieczora i kładziemy się w końcu spać.

15.07.2012 statek-Ende-Moni

Do Ende dopływamy około 3:00 nad ranem. Wyjście ze statku z tłumem innych ludzi zajmuje nam prawie godzinę. Spotykamy tutaj Patrycję i Michaela z Niemiec i razem postanawiamy dotrzeć na autobus do Moni. Jedziemy małym busikiem na dworzec Wolowana, kierowca włącza muzykę tak głośno, że nie możemy nic wspólnie ustalić (5 tys. rupii/os.). Na dworcu jest jeszcze zupełnie ciemno i czekamy sami na pierwszy autobus do Moni. Przyjeżdża dopiero około 7:00 rano, wsiadamy, bagaże lądują na dachu (25 tys. rupii/os.). Znowu kierowca włącza głośną muzykę.. Droga wije się przez góry i z jednego zakrętu wpadamy w drugi. Chłopcy dostają choroby lokomocyjnej, Michael reszte drogi spędza na dachu. Ja z Patrycją też nie czujemy się najlepiej j i tylko odliczamy czas, który pozostał do Moni. Kierowca pędzi jak szalony i zamiast w 2 godziny , docieramy po 1,5 godz. Gdy zatrzymujemy się i kierowca mówi , że jesteśmy w Moni jesteśmy szczęśliwi i oddychamy z wielką ulgą. Na razie nikt nie chce mysleć, że wybierając się do Bajawy będziemy musieli znowu wracać do Ende... Moni to mała wioska składająca się z niewielu domów położonych przy głównej drodze, kościoła i marketu. Zostajemy w Bungalows (150 tys.rupii) a Patrycja z Michaelem nieco niżej w trochę tańszym bungalowie.
Nagle się przejaśnia i wychodzi słońce. Miejscowi przekonują nas, że jest to dobry moment żeby pojechac zobaczyć Kelimutu, gdyż mamy szczęście bo ostatnie kilka dni padało. Idziemy do Patrycji i Michaela i umawiamy się za godzinę w naszym bungalowie. Właścicielka zamawia nam transport (60 tys./os. w dwie strony). W końcu po 3 nocach i 2 dniach na statku bierzemy już standardowo zimny prysznic i od razu czujemy się lepiej. Przebieramy się i w czwórkę jedziemy na Kelimutu. Kierowca zatrzymuje się na parkingu (przed parkingiem znajduje się szlaban i należy zapłacić opłatę za wstęp do parku 20 tys./os.). Z parkingu idziemy łagodnie szlakiem do góry i docieramy do pierwszego punktu widokowego. Stąd widzimy drogę na sam szczyt. Gdy tam docieramy robi się jeszcze cieplej. Siadamy i spędzamy tu dwie godziny, odpoczywamy, chłoniemy widok turkusowych jeziorek i wygrzewamy się w słońcu. Pogoda jest idealna.Kelimutu - przez miejscowych uważana za święta górę, na którą wędrują dusze zmarłych słynie z trzech jeziorek znajdujących się w kraterze wulkanu, które przez związki chemiczne co jakiś czas zmieniają swoją barwę. Dzisiaj są dwa turkusowe jeziorka i jedno zielone.

Gdy mgła zaczęła opadać i zasłoniła jeziorka od razu robi się chłodniej, wracamy na parking i kierowca odwozi nas pod sam hotel. Nawet nie zauważyliśmy, że ostatni posiłek jedliśmy wczoraj wieczorem na statku. Idziemy prosto na targ i w lokalnej knajpce jemy rozgrzewająca zupę bakso. Idziemy na spacer przez wioskę i do wodospadu, pytamy miejscowych o ciepłe źródła ale mówią , że ich już nie ma.

Widzimy za to dzieciaki, które z mydłem biegną dalej w górę rzeki. Idziemy za nimi i docieramy w miejsce gdzie są niewielkie dwa baseny z ciepłymi żródłami zbudowane na rzece z kamieni, z których korzystają miejscowi, dzieciaki kąpią się a kobiety robią pranie. Zmęczeni wracamy do hotelu i widzimy gościa, nad naszymi drzwiami siedzi ogromna ćma.

16.07.2012 Moni-Bajawa

Wstajemy o 5:00 rano i zgodnie z radą właścicielki hotelu wychodzimy wcześnie na drogę aby złapać minibusa do Ende. Wstępujemy też na barwny targ, widzimy kobiety ubrane w pięknie zdobione ikaty (sarongi ręcznie tkane o unikalnej bordowej barwie) najpiękniejsze w całej Indonezji. Zauważamy też, że na Flores wszyscy mężczyźni od najmłodszego stale palą papierosy, nawet w autobusach a kobiety żują orzech betelu.

Obok nas przejeżdżają dwa pełne minibusy do Ende, które nawet się nie zatrzymują, wsiadamy dopiero do trzeciego (tym razem płacimy 20 tys. rupii/os.), też wypakowanego ludźmi i pakunkami łącznie z żywym inwentarzem na dachu, ale kierowca upycha nas gdzieś na siedzeniach. W Ende jesteśmy o 9:00 rano na tym samym dworcu, z którego wczoraj odjeżdżaliśmy (Wolowana terminal). Do Bajawy minibus odjeżdża z dworca Ndao. Każdy proponuje podwiezienie nas za 10 tys./os. busem albo na motorze. Wychodzimy jednak na główną ulicę i idziemy kawałek dalej, zatrzymuje się minibus i bierze nas za 5 tys. rupii/os. i podwozi pod sam terminal. Minibus do Bajawy już stoi a kierowca czeka aż się zapełni. Zajmujemy sobie miejsca i przechodzimy na drugą stronę ulicy zobaczyć czarne, niestety zaśmiecone plaże.

Po chwili woła nas kierowca, że już wyjeżdżamy, jest 11:00. Znowu jedziemy główną (jedyną na całej wyspie) drogą, na której często są korki spowodowane licznymi remontami drogowymi. Droga do Bajawy to zakręt za zakrętem, droga prowadzi najpierw wybrzeżem a potem wspina się po górach, robi się coraz chłodniej. Droga wydaje się zbudowana w samym środku dżungli, wzdłuż niej stoją małe wioski i domki zbudowane z bambusa, pokryte strzechą, często widzimy mężczyzn z maczetami za pasem. Koło domów są uprawy ryżu, małe plantacje bananów, kawy, papai. Jest bardzo zielono i wilgotno. Siedzenia w minibusie są małe i niskie, Przemek nie może usiedzieć bo nie wie jak ma się ułożyć z kolanami, którymi dostaje na inne siedzenie, kierowca zagłusza nas głośną muzyką techno a większość pasażerów ma chorobę lokomocyjną. I tak jedziemy 8 godzin. Po drodze mamy dwie przerwy na posiłek w miejscowych knajpkach, my zostajemy jednak przy suchych ciastkach. Zmęczeni docieramy wieczorem na terminal Watujaji przed centrum Bajawy. Od terminala mamy jeszcze około 3 km do Bajawy. Kierowcy specjalnie tak stają aby kolejna osoba z bemo albo na motorze mogła zarobic podwożąc turystów i innych pasażerów do miasta.Bemo nie jedzie więc decydujemy się na motor (5 tys./os.). Kierowcy motorów proponują nam tani hotel, podwożą nas tam ale pokoje są brudne więc jedziemy do Cortiny. Pokój też nie zachwyca czystością ale zostajemy bo jest najtańszy w okolicy (120 tys. ze śniadaniem).

Obok hotelu jest Internet, chyba jedyny w wiosce (15 tys. rupii/godz.), często odłączany przez brak prądu.

17.07.2012 Bajawa

Wstajemy wcześnie, jemy standardowe śniadanie czyli kawa, herbata, jajka i bułka (jajko często zmienia się w naleśnik z bananem), wypożyczamy manualny skuter w hotelu (100 tys./cały dzień z pełnym bakiem) i jedziemy zwiedzić okoliczne wioski zamieszkiwane przez ludność Ngada. Najpierw Bela, mała spokojna wioska w której mieszkańcy zajęci suszeniem kawy, nie zwracają na nas zupełnie uwagi, spacerujemy spokojnie i oglądamy.

Dalej jedziemy do Langi drogą prowadzącą przez dżunglę i wymagającą ogromnego skupienia przez liczne dziury, podjazdy i zjazdy. Po drodze zostajemy zatrzymani przez miejscowych, którzy przynoszą nam ze swojego ogrodu mandarynki prosto z drzewa i pokazują jak zostaje obierana kawa, dostajemy też kilka jej ziarenek wraz z instruktażem jak ją posadzić w domu-na pewno spróbujemy.

Docieramy do Langi ukrytej w dżungli z drzewami bambusowymi. W środku spokojnie i cicho a widok na okoliczne góry zachwyca. Zostajemy przywitani przez opiekuna wioski i możemy spokojnie zwiedzać. Na środku wioski stoją symbole przodków ngadu (wielki parasol na drewnianej nóżce pokryty strzechą -symbol męski) i bhaga (mały domek na kamiennych nogach, pokryty strzechą -symbol kobiecy).

Spacerujemy po wiosce a przed wyjściem opiekun wioski podaje nam księgę, do której wpisujemy swoje imiona, nazwiska oraz kraj, z którego pochodzimy i wysokość tzn "donations" czyli dobrowolnego datku na potrzeby wioski. Jeszcze krótka rozmowa i jedziemy w stronę Beny. Przed samą wioską jest stromy podjazd w górę, za którym już jest tylko zjazd do wioski. Jest ślicznie a widok z góry jest przepiękny. Zjeżdżamy w dół zostawiamy przed wioską skuter i wchodzimy do środka. Ktoś porównał kiedyś tą wioskę do Machu Picchu - i chyba jest w tym odrobinka prawdy. Wioska mająca ponad 900 lat ułożona jest na kilku poziomach po których wchodzi/wychodzi się kamiennymi schodami. Ułożona jest w kształcie kwadratu, pośrodku znajduje się miejsce przeznaczone na spotkania oraz uroczystości w wiosce. Wszędzie suszy się kawa, wanilia, kobiety wiążą trawę na pokrycie dachu jednego z domów. Obok mężczyźni budują kolejny dom. Używają pił łańcuchowych jednak mieszkaniec wioski tłumaczy nam , że tradycje budowania domów pozostają od dawna te same, a liczne rzeczy i malunki przy drzwiach mają swój określony symbol. W budowę domu angażuje się cała wioska a jego ukończenie zapowiada wielką uroczystość ze składaniem ofiar, często z bawołu, którego czaszki i rogi zdobią domy. Ich ilość świadczy o bogactwie wioski.

Przy wyjściu znowu wpisujemy się do księgi i zostawiamy datek na potrzeby wioski.
Miejscowi kierują nas na ciepłe źródła. Droga od ostatniej wioski w górę w stronę źródeł jest tak zła, że przez chwilę zastanawiamy się czy nie wrócić, boimy się, że uszkodzimy skuter. Udaje nam się jednak dotrzeć, zostawiamy motor przy jednym z domów a dzieciaki prowadzą nas nad rzekę. W środku dżungli płynie szeroka rzeka z dwoma nurtami gorącym i zimnym, nad rzeką wznoszą się opary ciepła. Jesteśmy totalnie sami.

W końcu od wyjazdu z domu mamy ciepłą kąpiel. W końcu zmuszamy się do wyjścia z tej cudownie ciepłej wody ale pogoda tez zaczyna się psuć, nadciąga mgła i drobna mżawka. Postanawiamy powoli wracać. Po drodze zatrzymujemy się w miejscu, z którego rozciąga się widok na majestatyczny wulkan Gunung Inerie osnuty mglą. Do hotelu docieramy już po ciemku. Oddajemy motor, na szczęście wszystko z nim jest w porządku i rezerwujemy bilet na autobus (choć pomimo zapewnień ze jest to "big bus" wiemy, że będzie to minibus) na następny dzień na 6:30 do Labuan Bajo (110 tys. rupii/os.).

18.06.2012 Bajawa - Labuan Bajo

Całą noc i poranek pada mocny deszcz. Przed 7:00 podjeżdża minibus. Jedziemy około 9 godzin, wzdłuż głównej, jedynej drogi przez wyspę rozciągają się znowu małe wioski. Droga jest kręta i prowadzi przez góry, jest zimno i pada. Tym razem kierowca jedzie wolno i ostrożnie. Do Labuan Bajo. docieramy ok. 17:30. Policja nie pozwala kierowcy wjechać do miasta i musi zatrzymać się na terminalu przed miastem. Na terminalu stoi bemo, do którego przesiadają się wszyscy pasażerowie z bagażami i z kurami. Kierowca bemo rozwozi wszystkich pasażerów do swoich domów co trwa ponad godzinę. Nas na samym końcu zawozi do "Gardena Hotel". Tutaj wszystkie miejsca są zajęte a obsługa (chyba z nadmiaru gości) wydaje się być mało zainteresowana nowymi gośćmi, jak również udzielaniem im jakiejkolwiek odpowiedzi. Bierzemy plecaki i idziemy szukać innego hotelu, po drodze zatrzymuje nas młody chłopak na motorze i prowadzi nas do zaprzyjaźnionego hotelu "Surya hotel" (JL.Bidadari Samping Puskesmas, www.suriahotellabuan.bajo.com) . Pokoje są czyste i duże a personel bardzo miły. Przemek idzie do biura popytać na jutro o łódkę na Rinca, załatwia nam transport w biurze "Flores Adventure" z trzema Francuzami za 250 tys. rupii/os. ze snorkelingiem i posiłkiem na łódce. Jemy na mieście kolację i idziemy spać.

19.06.2012 Labuan Bajo -Rinca

Po śniadaniu składającego się z naleśnika z bananem, kawy i herbaty idziemy do biura, w którym jesteśmy umówieni na 8:00 rano. Po chwili dochodzą nasi towarzysze wycieczki, przemiłe małżeństwo z Francji z 14-letnią córką. Od razu łapiemy ze sobą kontakt, więc na pewno będzie miło. Na wyspę Rinca płyniemy około 2 godzin, które mijają nam błyskawicznie za sprawą cudownych widoków. Mijamy większe i mniejsze wysepki, białe plaże i liczne zatoczki.

Woda jest turkusowo-niebieska a pogoda wspaniała, po deszczowych dniach na Flores cieszymy się znowu ciepłem. Dopływamy do wyspy i wszyscy razem decydujemy się na najdłuższy 2-godzinny trekking po wyspie (opłata za wstęp do parku 20 tys. rupii/os,+rządowa opłata 50 tys. rupii+10 tys. rupii przewodnik). Obowiązkowo zostaje nam przydzielony przewodnik na trekking. Jest gorąco, idziemy przez las i najpierw widzimy duże warany przy kuchni a potem spotykamy tylko jednego, mniejszego.

Dalej wędrujemy już ścieżką wydeptaną w wysokich trawach, wokół palmy i inne drzewa.

Nagle natrafiamy na bawoła chłodzącego się w błotnistej kałuży. Po drodze mamy jeden przystanek w punkcie widokowym. Spacer mija nam błyskawicznie. Wracamy do łódki i płyniemy na malutką wyspę na snorkeling.

Rafa już parę metrów od brzegu jest cudowna, wystarczy zanurzyć głowę z maską i widzimy kolorowe ryby, rozgwiazdy i ośmiornice. W drodze powrotnej jemy posiłek (kurczaka z ryżem i sałatką) i około 17:00 jesteśmy w Labuan Bajo. W hotelu "Gardena" zapisujemy się na wyjazd na następny dzień na wyspę Seraya (ten sam właściciel). Niedaleko hotelu Gardena znajduje się biuro,z którego można popłynąć na podobną lecz o nieco wyższym standardzie-wyspę Kanawa (nocleg 350 tys. rupii/domek ze śniadaniami oraz z transportem, wyjazd o 12:00, powrót o 8:00, z wyspy możliwe są wycieczki na Rincę , Komodo, nurkowanie z mantami itp.).
Wieczorem idziemy w stronę zatoki, gdzie rozkładaja się gar-kuchnie a wokół nich są stoliki i krzesła. Zamawiamy świeżą rybę z grilla (25 tys./os.) i robimy zakupy na wyspę.
W Labuan Bajo znajduje się wiele biur, które organizują wycieczki (jedno- i kilkudniowe) na pobliskie wyspy, Komodo, Rincę, zwiedzanie Flores, przeloty, transport, snorkeling i profesjonalne nurkowanie np. na Komodo. Biuro Panama oprócz biletów lotniczych ma również transport autobusami m.in. do Mataram o 8:00 (250 tys. rupii/os.), do Denpasar, Bajawy, Ende, Moni.

20.06.2012 Labuan Bajo -Seraya Island

W hotelu Gardena jesteśmy przed 11:00 rano, wypływamy dopiero przed 12:00. Rejs na Seraya trwa około 1 godziny aż przed nami ukazuje się niewielka wyspa, biała, szeroka plaża i bambusowe chatki. Wszystkie stoją na plaży zwrócone w stronę oceanu, są bardzo podstawowe: łóżko z moskitierą-chociaż podobno na wyspie nie ma komarów (zdarzyło się kilka), a w łazience kran i wiadra do napełniania wodą.

Woda bieżąca jest tylko miedzy 6:00 a 8:00 rano i 18:00 a 20:00 a prąd między 18:00 a 22:00. Nie ma prysznica, kąpiąc się trzeba polewać się wodą z wiadra, w ciągu dnia wodę do spłukiwania toalety trzeba brać z morza ALE!!! Woda w oceanie jest ciepła i krystalicznie czysta, plaża na wyciągnięcie ręki z białym, drobnym piaskiem, snorkeling dobry. Na wyspie oprócz ośrodka po drugiej stronie znajduje się wioska rybacka. Jedynym miejscem gdzie można coś zjeść jest restauracja przy ośrodku (w wiosce rybackiej nie ma nawet gar-kuchni dla miejscowych). Ceny podobne jak w hotelu Gardena tzn:
herbata - 4 tys. rupii,
woda mineralna 1,5l -5 tys. rupii,
frytki -15 tys. rupii,
sałatka warzywna -15 tys. rupii,
gado gado (duszone warzywa z sosem z orzeszków piniowych) - 22 tys. rupii.
W ośrodku jest możliwość wypożyczenia:
ręcznika - 2,5 tys. rupii/1 szt. na cały pobyt,
maski do snorkelingu - 15 tys./dzień,
płetwy - 15 tys./dzień.
Cena za nocleg: 250 tys. rupii/dobę/domek ze śniadaniami i transportem na wyspę i z powrotem (wyjazd z Gardena o 11:30, wyjazd z Seraya o 8:00 rano).

Wieczorem przy zachodzącym słońcu wybieramy się przez wyspę do wioski rybackiej (około 20 minut w jedną stronę).

Proste, bambusowe domki mieszkańców ustawione są wzdłuż brzegu, na ziemi suszą się sieci rybackie i złowione ryby. Do ośrodka wracamy na kolację. Zjedzenie jej wymaga dużej cierpliwości np. zamawiając sałatkę z frytkami dostajemy najpierw sałatkę a po około godzinie frytki lub na odwrót. Personel często zapomina o gościach albo myli zamówienia (nie było pełno).Więc zjedzenie kolacji zajmuje czasem około 2 godzin. Potem wszyscy korzystali z bieżącej wody i pozostawało podziwianie tysiąca gwiazd świecących nad oceanem.

21.07.2012 Seraya Island

Rano wychodzimy na wzgórze nad domkami, zauważamy, że z drugiej strony wyspy też jest plaża i rafa koralowa.

Na plaży znajdujemy ogromne muszle

Po śniadaniu wypożyczamy maski do snorkelingu i większość dnia spędzamy w wodzie. Po południu zabieramy maski i idziemy na plażę po drugiej stronie, rafa koralowa zaczyna się nieco bliżej niż na naszej plaży ale jest podobna. Znajdujemy tu ogromne muszle i spędzamy tu resztę popołudnia.

22.07.2012 Seraya Island

Plaża, snorkeling...

23.07.2012 Seraya-Labuan Bajo

Po śniadaniu pakujemy się i o 8:00 wypływamy do Labuan Bajo. W biurze Parama kupujemy bilety na autobus do Mataram (250 tys.rupii/os.). Mamy płynąć promem o 8:00 rano do Sape potem jechać minibusem do Bimy a dalej autobusem do Mataram. W cenie biletu wliczony jest już transport promami. Zostawiamy bagaże w hotelu i idziemy na targ i na plażę Pantai Binongko koło Golo Hilltop.

Plaża jest brudna i pełna śmieci, wracamy i jedziemy bemo na plażę Pantai Padi. Plaża jest o wiele czystsza, a woda przejrzysta i ciepła. Spędzamy tu resztę dnia a wieczorem wracamy spacerem do miasta i dalej do portu na świeże, grillowane ryby (15 tys.rupii/szt.), jemy też słodkie bulany (ciasto z dużą ilością orzeszkówi czekolady).

Wracając do hotelu wstępujemy jeszcze do biura Panama i upewniamy się, że jutrzejszy wyjazd jest aktualny, potwierdzają, mamy być o 7:00 rano przy promie.

24.07.2012 Labuan Bajo

Wstajemy wcześnie i już o 6:30 czekamy przy porcie na prom, którego nie ma... Nikt nie wie czy popłynie i kiedy. Wracamy do biura Panama pracownicy gdzieś dzwonią ale też nic nie wiedzą. Zostawiamy u nich bagaże (wymeldowaliśmy się z hotelu) i zwracamy bilety. Ok. 17:00 wracamy do portu z plecakami. Dalej nikt nie wie czy prom dzisiaj popłynie, w końcu o 18:30 przypływa (bilet 46 tys. rupii/os.).Wchodzimy do środka i z innymi turystami zajmujemy miejsca w środku na materacach (dodatkowo płatne15 tys. rupii/os.). Prom odpływa o 21:30 a my od razu zasypiamy. W nocy mocno wieje i kołysze statkiem, w Sape jesteśmy o 4:00 nad ranem.

25.07.2012 Sape-Bima-Kuta Lombok

Przy porcie stoją dwa minibusy do Bimy, kierowcy sami odnajdują nas w tłumie i prowadzą do jednego z nich (20 tys.rupii/os.). Po półtorej godziny jazdy jesteśmy na dworcu głównym w Bimie. Tu dowiadujemy się, że jedyny autobus do Mataram (150 tys.rupii/os.) jedzie dopiero o 19:30. Turyści, którzy kupili bilety jeszcze w Labuan Bajo muszą czekać cały dzień na autobus (chociaż mówiono im, ze autobus będzie od razu podstawiony). Z Bimy jeżdżą minibusy do Sumbawy Basar. Idziemy z dworca główną drogą w stronę pałacu i boiska. Po drodze mijamy firmy autobusowe (otwarte od 8:00, warto na miejscu wybrać sobie samemu firmę przewozową i tutaj kupić bilet). Znajdujemy biuro Merpati i czekamy na otwarcie o 8:00. Mężczyzna z hotelu, który pochodzi z Lomboku mówi nam, ze lotnisko nie znajduje się w Mataram tylko w Praca (czyli jakieś 25 km od Kuty na Lomboku). W biurze cena za przelot to 480 tys./os. (wczoraj było 350 tys.), kupujemy bilety, samolot mamy o 10:50 więc bierzemy taksówkę (30 tys.rupii) i jedziemy. Lotnisko jest bardzo małe, a odprawa szybka, nawet nie sprawdzają nam szczegółowo bagaży.

Opłata lotniskowa z Bimy to 30 tys. rupii. Odlatujemy punktualnie o 10:50. Samolot jest mały na 50 osób (zajęte jest 30 miejsc), jest bardzo ładna pogoda więc podziwiamy Sumbawę z góry, gdy wlatujemy nad Lombok, pojawiają się deszczowe chmury a samolot wpada w turbulencję. Przyrzekam sobie, że to mój ostatni lot tak małym samolotem. Na szczęście 10 minut później jesteśmy w Praya. Jest chłodno i pada deszcz, miejscowi chodzą poubierani w kurtki i powtarzają jak mantrę, że "is very cold", zaczynamy żałować, że opuściliśmy słoneczne Labuan Bajo. Kierowcy proponują nam rządowe, niebieskie taksówki za 115 tys. rupii, dziękujemy i szukamy dalej, w końcu znajdujemy prywatną taksówkę, która wiezie nas za 60 tys. rupii i po 40 minutach (25 km) jesteśmy w Kucie na Lomboku. Wydaje się jakby czarne, deszczowe chmury zatrzymały się nad samą granicą morza i tutaj jest piękna, słoneczna pogoda. Szukamy hoteli, ceny są od 100-250 tys. rupii, w końcu zatrzymujemy się w Ketapang Homestay (pokój z łazienką - 130 tys. rupii).

Bierzemy prysznic i idziemy do lokalnej knajpki na rogu (Mario warung) na makaron z warzywami (mie goreng -10 tys. rupii)
i ryż z warzywami (nasi goreng - 10 tys. rupii), popołudnie spędzamy na plaży.

Wieczorem pytamy w kilku agencjach o bilety na samolot powrotny do Jakarty. Ale ceny są tak wysokie, że idziemy sami sprawdzić do kafejki internetowej, niestety godzina Internetu kosztuje 30 tys. rupii, w dodatku strony linii lotniczych są zblokowane. Postanawiamy wynająć jutro skuter i sami pojedziemy na lotnisko sprawdzić przelot.

26.07.2012 Kuta- Tanjung Aan-Garupak

Rano wypożyczamy skuter i jedziemy na lotnisko, droga jest bardzo dobra (25km) a po drodze stajemy w korku tylko w Malikat z powodu cotygodniowego marketu.
Na lotnisku swoje biura mają Lion Air, Merpati, Batavia i Garuda. Decydujemy się na Merpati (ze względu na cenę). Kupujemy bilety za niecałe 700 rupii/os. na trasie Lombok-Denpasar-Jakarta. Z tego bilet z Praya (Lombok) do Denspasar kosztuje 230 rupii/os. (przelot zajmuje 20 minut), a autobus 200 rupii (12 godzin). W dodatku nie musimy placić opłaty lotniskowej w Denspasar (45 tys. rupii/os.) i mamy jeden dodatkowy dzień w Kucie. W drodze powrotnej zatrzymujemy się w Malikat na targu. Zostawiamy skuter pod opieką starszej pani, u której potem dokupujemy benzynę. Przestrzegano nas aby nie zostawiać skuteru ani kasków bez opieki, zdarzały się próby kradzieży. Na markecie jest głośno i tłoczno, można kupić ubrania, warzywa, owoce, słodycze, ryby, przyprawy.

Kupujemy papaje i banany i wracamy do Kuty a dalej do Tanjung Aan. Droga jest najpierw asfaltowa a potem asfaltowa z dziurami, ale nie jest najgorzej. Docieramy na szeroką, wspaniałą plażę. Zostawiamy skuter na parkingu i idziemy na plażę. Jest piękna, biały, drobny piasek kontrastuje z turkusową, czystą wodą a najważniejsze , że jest tylko parę osób na plaży.

Dalej jedziemy do wioski rybackiej Garupak. Znajduje się tu parę homestayów i restauracji, ale przede wszystkim jest to wioska surferów. Zostawiamy skuter na małym parkingu i rozmawiamy z właścicielem sklepu i szkółki dla surferów. Namawia nas do lekcji surfingu - kilka godzin nauki z pełnym sprzętem, z łódką, która po części teoretycznej wywozi surferów na małe fale to koszt 350 tys./2 os.
Właściciel wypożycza tez surferom łódki, które o dogodnej porze wywożą ich na najmniejsze lub większe fale w zależności od stopnia zaawansowania. Do Kuty wracamy już po ciemku.

27.07.2012 Kuta - Mawan

Rano jedziemy w kierunku Mawan, droga jest kręta, prowadzi pod górę i jest w bardzo złym stanie, dwa razy prawie się wywracamy. Mijamy pola ryżowe, uprawne, obserwujemy mieszkańców pracujących w polu. W Mawan zostawiamy skuter na parkingu (2000 rupii) i idziemy na plażę. Jesteśmy nią zachwyceni, wydaje nam się, że jedna plaża jest ładniejsza od drugiej. Ta, położona w zatoczce, szeroka na ponad 10 metrów, czysta, biała i nie ma tutaj nikogo oprócz nas. Rozkładamy ręczniki i wpatrujemy się w różne odcienie błękitu oceanu. Jest pięknie.

Teraz myślimy o zatłoczonej plaży w Kuta na Bali i porównujemy z tymi cudownymi, pustymi plażami... W końcu opuszczamy niechętnie ten nasz kawałek raju i jedziemy dalej do Selong Blanat. Po drodze można skręcić do Mawi (wstęp 10 tys. rupii/os.). Droga też jest dziurawa i w złym stanie, tylko na kawałku drogi właśnie kładą nowy asfalt. Przy plaży znajduje się parking (5 tys. rupii) i jedna mała, miejscowa knajpka, w której można zjeść nasi i mie goreng z kurczakiem oraz grillowane ryby. Jest to też miejsce dla początkujących surferów, którzy ćwiczą na niewielkich falach. Plaża o długości około 3 km i szerokości ok. 15 m zamknięta jest z dwóch stron przez wysokie skały, o które z hukiem roztrzaskują się wysokie fale. Kolejny raz odchodzimy parę metrów od knajpki i jesteśmy sami, nie ma nikogo.

Ta część Lomboku jest niesamowita, co parę metrów piękna plażą, zatoczka, lazurowy ocean, oprócz Kuty brak przemysłu i infrastruktury turystycznej, wszystko jest dzikie i naturalne... jeszcze.
Pod koniec dnia jedziemy jeszcze zobaczyć plażę Pantai Segar, jest ładne ale pokryta już dużą ilością wodorostów, zostajemy na zachód słońca, całą plażę mamy znowu dla siebie.

W Kucie powstał jeden, duży sieciowy hotel Novotel. Pewnie za jakiś czas te piękne miejsca staną się drugą Kutą na Bali ale na razie są to piękne i dziewicze tereny, które warto zobaczyć zanim stracą swoją naturalność wśród drogich, wielkich hoteli, barów, restauracji i dyskotek. Wieczorem przy głównej ulicy jemy najlepsze bakso jakie jedliśmy w całej Indonezji.

28 -29.07.2012 Kuta

Dwa ostatnie dni w Kucie spędzamy na długich spacerach po plaży obserwując rybaków, którzy podczas odpływu wychodzą z wędkami daleko w morze, mając cały czas po kolana wody.

Warto dotrzeć do końca plaży przed hotelem Novotel, gdzie można przejść podczas odpływu przy skałach i zobaczyć plaże małp, które opanowały te tereny.

30.07.2012 Kuta-Denspasar-Jakarta

O 5:00 rano właściciel odwozi nas swoim autem na lotnisko (100 tys. rupii), skąd odlatujemy przez Denspasar do Jakarty. Na lotnisku wsiadamy do autobusu Damri i jedziemy na stację Gambir skąd na nogach idziemy do dzielnicy Jaksa, tam zatrzymujemy się w małym hoteliku (za ) i idziemy na wieczorny spacer po mieście. Górują drogie hotele i centra handlowe z markowymi ubraniami.

31.07.2012 Jakarta - dom

Rano jedziemy rikszą na Flea Market i kupujemy drobne pamiątki, jest to chyba najlepsze miejsce na zakupy. Jedziemy autobusem do Ancol zobaczyć oceanarium i park. Wracamy do hotelu, pakujemy się (ustaliliśmy z właścicielką, że możemy zostać do 15:00) i z dworca... jedziemy damri na lotnisko. Przed wejściem na lotnisko trzeba mieć przygotowany bilet i 150 rupii opłaty lotniskowej/os. O 19:50 wylatujemy przez Singapur i Istambuł do Mediolanu. Tam jeszcze pijemy pyszną, włoską kawę jemy pizzę i po nocy spędzonej na lotnisku tanimi liniami lotniczymi wracamy 03.08 do domu.

Galeria

Yogyakarta

(Photo:) kraton(Photo:) kraton(Photo:) kraton(Photo:) kraton(Photo:) gamelan tradycyjna orkiestra indonezyjska(Photo:) gamelan tradycyjna orkiestra indonezyjska(Photo:) instrumenty gamelan(Photo:) ulice Yogy(Photo:) ulice Yogy(Photo:) w drodze na bird market(Photo:) bird market(Photo:) bird market(Photo:) bird market(Photo:) bird market(Photo:) durian(Photo:) Pałac na wodzie(Photo:) Pałac na wodzie(Photo:) waran z Komodo -zoo(Photo:) zoo(Photo:) zoo

Borobudur

Pramamban

wulkan Bromo

(Photo:) widok z Bromo na wulkan Batok

wulkan Kawah Ijen

(Photo:) ręczne wydobycie siarki(Photo:) jezioro w kraterze(Photo:) na krawędzi wulkanu(Photo:) bryły siarki w wiklinowych koszach(Photo:) pracownicy oddają siarkę do skupu(Photo:) skup siarki(Photo:) skup siarki(Photo:) przy skupie siarki(Photo:) załadunek siarki na auto(Photo:) podpisanie pokwitowań

Bali-Ubud

(Photo:) składanie ofiar bóstwom(Photo:) salak(Photo:) Pałac Królewski(Photo:) ofiary składane codziennie bóstwom(Photo:) Pałac Królewski(Photo:) Pałac Królewski(Photo:) helikonia(Photo:) ofiary składane bóstwom(Photo:) pola ryżowe(Photo:) pola ryżowe(Photo:) pola ryzowe(Photo:) Forest Monkey Sanctuary-Małpi Gaj(Photo:) Małpi Gaj(Photo:) Małpi Gaj(Photo:) Małpi Gaj(Photo:) Małpi Gaj(Photo:) Małpi Gaj(Photo:) Małpi Gaj(Photo:) Małpi Gaj(Photo:) Małpi Gaj

Bali -Jatiluwih

(Photo:) sadzonki ryżu

Bali-uroczystości

statek

(Photo:) nasze miejsce na statku

Moni

(Photo:) jedno z jeziorek w kraterze Kelimutu(Photo:) wulkan Kelimutu(Photo:) wodospad w wiosce(Photo:) ciepłe źródła(Photo:) ciepłe źródła(Photo:) poranny targ(Photo:) targ

Bajawa - wioska Bela

(Photo:) Bela(Photo:) Bela(Photo:) Bela(Photo:) Bela(Photo:) Bela(Photo:) Bela

Bajawa - wioska Langa

(Photo:) Langa(Photo:) łuskanie kawy

Bajawa - wioska Bena

(Photo:) kobiety przygotowywują trawę na pokrycie dachu(Photo:) rogi złożonych w ofierze bawołu świadczą o bogactwie wioski(Photo:) orzech betelu żuty przez kobiety barwi zęby na czerwono(Photo:) kuchnia

Bajawa-ciepłe źródła

(Photo:) w drodze(Photo:) osnuty mgłą wulkan

Labuan Bajo

(Photo:) zupa bakso

Rinca

(Photo:) w drodze na Rincę(Photo:) w drodze na Rincę(Photo:) w drodze na Rincę(Photo:) w drodze na Rincę(Photo:) w drodze na Rincę(Photo:) w drodze na Rincę(Photo:) w drodze na Rincę(Photo:) w drodze na Rincę(Photo:) Rinca warany(Photo:) Rinca warany(Photo:) Rinca warany(Photo:) Rinca warany(Photo:) Rinca(Photo:) Rinca(Photo:) Rinca(Photo:) Rinca(Photo:) Rinca(Photo:) Rinca(Photo:) przystanek na snorkeling(Photo:) przystanek na snorkeling(Photo:) przystanek na snorkeling(Photo:) przystanek na snorkeling

Seraya

(Photo:) wioska rybacka(Photo:) snorklingujemy(Photo:) snorklingujemy(Photo:) snorklingujemy

Przelot nad Sumbawą

Lombok -Kuta

Lombok -Malikat targ

(Photo:) tankowanie

Lombok-Tanjung Aan

Lombok-Garupak

(Photo:) wioska rybacka Garupak(Photo:) wioska rybacka Garupak(Photo:) wioska rybacka Garupak(Photo:) wioska rybacka Garupak(Photo:) wioska rybacka Garupak

Lombok-Mawan

(Photo:) w drodze do Mawan(Photo:) w drodze do Mawan(Photo:) w drodze do Mawan

Lombok-Selong Blanat

Jakarta

(Photo:) oceanarium w Ancol(Photo:) oceanarium w Ancol(Photo:) oceanarium w Ancol(Photo:) oceanarium w Ancol(Photo:) oceanarium w Ancol(Photo:) oceanarium w Ancol(Photo:) oceanarium w Ancol

Opublikowano 21.08.2012 o 02:16 przez Kasia

Szybkie Linki

Odwiedź nasze studio

Podróżuj z nami...

Korzystając z tej strony wyrażasz zgodę na korzystanie przez nas z plików cookies w zgodzie z Cookie Policy. UKRYJ WIADOMOŚĆ

Copyright ©2024 Globtroterzy

Designed by Aeronstudio™