"Istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej..."


Ryszard Kapuściński

Nepal

Termin: 20.09 - 07.12.2007

21.09.2007, jestesmy w Indiach...

Dzis rano po dwudniowej przeprawie autobusem a potem dwoma samolotami dolecielismy. Oczywiscie bez zadnego bagazu, ktory zostal w Londynie. Prawde mowiac nie bylismy strasznie zdziwieni, bo nasz samolot z Wiednia byl tak spozniony ze bieglismy przez kilka terminali probujac w ciagu 10 minut doslownie wpasc do naszego boeinga 777. Wiec bagaze nie mialy zadnych szans. No i my tu , one tam. Nie bylooby w tym nic strasznego gdyby nie fakt ze panujace tu temperatury (o 5 rano bylo 30 stopni) wymagaja przynajmniej kilkukrotnych zmiany koszulek itp. Dostalisny od British Airways na karcie pare groszy na najpotrzebniejsze rzeczy zanim dotrze bagaz, jednak po kilku godzinach szukania nie znalezlismy sklepu w ktorym moglibysmy kupic ubranie i zaplacic za nie ta wlasnie karta. wrocilismy do hotelu zaopatrzeni w klapki i kilka kosmetykow.a nasze wrazenia po pierwszym dniu to:

Przemek:

Pierwsze wyjscie z lotniska.Uwierzylem na wlasne oczy - jest ich naprawde miliard!!!! Ludzie sa wszedzie,gdzie nie spojrzysz tam sa. Trasa z lotniska do hotelu do pierwsze mocne przezycie.Na czterech pasach jak rzeka plynie wszystko co ma kola.Reki za okno sie nie wystawia bo mozna ja stracic.Wiekszosc "tego" co jezdzi ma poobrywane lusterka, przerysowane boki. Przejscie przez droge to loteria. Nikt sie przed Toba nie zatrzyma,autobus nie ustepuje nikomu,ciezarowka tylko autobusowi,ciezarowce ustapi osobowy,osobowemu moto riksza, moto rikszy riksza rowerowa,rowerowej pieszy.A pieszemu ? Pieszemu nikt!!! Jutro idziemy rezrwowac bilety, a ze wzgledu na opoznienienie zmieniamy plan trasy. Najpierw Agra, Varanassi i do Nepalu.

Mamy tez dobra informacje. Na dzien dzisiejszy sa bilety na Andamany.

22.09.2007

Siedzimy w klimatyzowanej poczekalni dla podrozujacych klasa pierwsza, chwila oddechu od naganiaczy.Jedziemy do Agry.

Ale od poczatku.

Na lotnisku jak juz wspominalismy zagubiono nam i innym podroznym bagaze w tym 3 Słowakom. Razem zabralismy sie do taksowki w poszukiwaniu hotelu w na Main Bazar.

Poczatek przygody... Szalona jazda przez ulice Delhi, na ktorych nie obowiazuja zadne przepisy. Dojechalismy do hotelu Namaskar. Niestety cena 300 Rs za pokoj nam nie odpowiadala, a pokoje chyba najgorsze jakie zostaly byly z grzybem. W koncu zostalismy z naszymi znajomymi z lotniska w Cozy Inn hotel. Czysto i schludnie jak na warunki indyjskie i ciepla i zimna woda.Poszlismy poczuc atmosfere miasta... Przechodzac waskimi uliczkami Pagharanij trzeba bylo miec oczy dookola glowy poniewaz mozna byo: zostac rozjechanym przez riksze lub motor lub motoriksze , ewentualnie rower, zostac oplutym, stanac na jakiegos spiacego czlowieka lub psa, nie mowiac juz o krowich odchodach, w ktorych laduje stale Przemek zapatrujac sie na uliczne sceny. Podobno to zla karma, u nas to raczej na szczescie, wiec tego mu tu na pewno nie zabraknie. Doszlismy do Cannayght Place odganiajc sie od naganaczy, rikszarzy i ulicznych sprzedawcow wszystkiego co mozna bylo sprzedac. Padnieci wrocilismy wieczorem do hotelu...Nasz pierwszy dzien...

23.09.2007

Nasze bagaze doszly wczoraj wiec postanowilismy jechac dalej do Agry. Aby zarezerwowac bilet nalezy udac sie do biura rezerwacji biletow dla obcokrajowcow, ktore znajduje sie na dworcu kolejowym. Nie stanowi to w tym miejscu wiekszego problemu, gdyz pracownicy tego biura mowia w jezyku angielskim i pomagaja znalezc odpowiednie polaczenia kolejowe i wypelnic formularz rezerwacyjny. Nalezy miec przy sobie wyliczone pieniadze do zaplaty bo w niczyim interesie jest bieganie po dworcu aby wydac nam reszte, my biegamy oni w tym czasie czytaja gazete. wszystko odbywa sie tutaj we wlasciwie zwolnionym tempie, nikomu sie nie spieszy, wszystko ma swoja kolej. Tylko my w pospiechu, mokrzy od panujacych temperatur biegamy i prosimy o wymiane pieniedzy bo za chwile mamy nasz pociag...

Wyjechalismy o 10:20, mielismy byc o 13:40, w koncu dojechalismy na 14:40. Spoznienia pociagow sa wpisane w zycie Indii.

Agra... Pojechalismy riksza do Taj Mahal zamawiajac na dworcu pre paid taxi. Wchodzac do Taj Mahal zostalismy poddani skrupulatnej kontroli nas samych jak i bagazy, nie zgodzilismy sie zostawic naszego twardego dysku w przechowalni a oni nie mogli zrozumiec ze to nie lap top. w obawie ze go juz wiecej nie zobaczymy w chwili nieuwago odeszlam z plecakiem. Pomimo tego, ze nie mozna robic zdjec w srodku Taj Mahal, chyba ze wzgledu na duza obecnosc turystow nikt nie mial nad tym kontroli i kazdy to wykorzystywal. Na placu Taj Mahal stalismy sie obiektem do fotografii, chyba wiekszosc hindusow bardziej byla zainteresowane nami niz samym zabytkiem. Udalismy sie nastepnie w strone dworca autobusowego ogladajac po drodze Agra Fort z zewnatrz. Zapadl zmrok a my musielismy sie dostac do Tundli (1h-1,5h drogi od Agry), skad odjezdzal nasz pociag do Varanassi. Dworzec przypominal wielki plac z kilkudzieciecioma trabiacymi autobusami z wyjacymi silnikami, muzyka wydobywajaca sie z glosnikow...Nikt nie umial nam wskazac wlasciwego autobusu a kierowcy nie potrafili porozumiec sie po angielsku. Wszystkie napisy byly tylko w "indian language" tzn w nic nie mowiacych nam szlaczkach. Wsiedlismy do jednego z autobusow, ktory wskazal nam jakis kierowca, juz odjezdzajac w srodku okazalo sie ze nie jedzie do Tundli.Wyskoczylismy w biegu. Wrocilismy na dworzec kolejowy riksza i pojechalismy do Tundli pre paid taxi aby zdazyc na nasz pociag , na ktory mielismy juz kupione bilety. Ruszylismy...Wjechalismy w dzielnice, w ktorej wszyscy mieszkali w prowizorycznie postawionych chatkach przy ulicy tj. kilka patykow nakrytych szmatami, wsrod tego psy, kozy, krowy, dzieciaki biegajace boso po blocie...W nocy taki widok poteguje obraz biedy. Wyjechalismy na "lepsza droge" tzn bez dziur ale pod prad, my nie widzielismy nawet drogi, ale im sie udaje, jak dotad nie widzielismy zadnego wypadku. Jakies zagrodzenie, policja.Przed nami przejazdza mala ciezarowka wypelniona po brzegi ludzmi. Policja obkladala ich kijami, uciekli. Poscig. Grozi im za to areszt i jakies 5000 Rs grzywny.Dotarlismy na dworzec i do bezpiecznej poczekalni.

Zycie wszystkim plynie tu wolno , bez pospiechu, zaczyna sie rozpedzac dopiero na ulicach. Przechodzenie przez ulice nalezy pokonywac w kilku etapach. Najpierw nalezy znalezc jakas wysepke na srodku jezdni, do ktorej mozna dobiec. Stanac, znowu pobiec dalej, stanac bokiem i czekac a potem juz biec co sil na druga strone. Udalo sie...

Bieda jest wszechobecna i ten obraz wszedzie jest taki sam.Kobiety pracuja na budowach , wynosza gruz w koszach na gowie. Ale Ci ludzie wydaja sie byc szczesliwi, jakby nie mieli zadnych zmartwien, trosk problemow, zyja tu i teraz.

24.09.2007 Varanassi

Jestesmy w Varanasii, ktore przywitalo nas deszczem. Droga z dworca do hotelu to zwykle patyki z naciagnietymi szmatami, pod nimi spiacy ludzie, gotujaca sie strawa w wielkich misach, pelno wysypisk, na ktorych zywia sie swinie, kozy, psy, nawet ludzie wyciagaja jeszcze przydatne rzeczy i... krowy. Sa wszedzie. Otwieramy szeroko oczy z niedowierzaniem krecimy glowami, tak czytalismy o tym ale jak mozna byc obojetnym na biegnacego psa z rowalonym lbem , tryskajacym krwia ze skora opadnieta na bok, na chorego bez nogi, na tredowata...

Zatrzymalismy sie w Alka hotel. Bardzo czysto, pryjemnie, restauracja na tarasie z widokiem na Ganges. Dwojka z lazienka za 350 Rs. Odpoczac...

25.09.2007, ghaty w Varanasii

Dzis nie pada. Varanassi to obraz prawdziwych Indii.Zadna relacja nie odda tutejszej atmosfery modlacych sie ludzi, oddajacych sie rytualowi kapieli w Gangesie aby doznac oczyszczenia i zmyc z siebie grzechy. Wynajelismy lodke po Gangesie.Wlasciciel ma 51 lat. Dosiadl sie do nas Kriszna, wlasciciel lodki to jego wujek. On po angielsku nagania turystow i negocjuje cene.

Varanassi-swiete miasto poswiecone Siwie,. 70% swiatyn jest poswiecona temu bogowi i jego wizerunki najczesciej mozna spotkac na swiatyniach.Rozpoczely sie ceremonie palenia zwlok. Kazda kasta ma swoje wyznaczone miejsce do palenia wlok.Politycy, policjanci czyli Ci z wyzszych kast maja miejsca na wyzszych tarasach. Cialo zmarlego musi zostac spalone w ciagu 24 godzin. Jesli ktos przed smiercia nie zdazy dotrzec do Varanassi jego cialo zostaje spalone w innym miescie a jego prochy zostaja przywiezione nad Ganges. Ludzie z calych Indii przyjezdzaja tu aby umrzec. Nie pali sie dzieci, kobiet niezameznych i mezczyzn niezonatych, ludzi swietych (tzw sadhu people) oraz ludzi ukaszonych przez kobre (cos jak maly krokodyl, ktorego udalo nam sie zobaczyc przy brzegu Gangesu). Tym ludziom prywiazuje sie kamien do szyi i wrzuca do rzeki.

Podczas palenia zwlok ogien bierze sie ze swiatyni Siwy, ktory pali sie nieustannie od 200 lat. Rozpala sie od niego glowne ognisko i potem mniejsze dla poszczegolnych zmarlych. Pierwszy plomien pod stosem rozpala ubrany na bialo syn zmarlego, potem po kolei reszta ropdziny. Cala ceremonie prowadzi jedna osoba, ktora mowi rodzinie co po kolei maja robic. Najpierw cialo zostaje przyniesione na bambusowych palach, okryte zlotymi szatami z przeplecionymi kwiatami nad Ganges i zanurzone do wody, nastepnie cialo owiniete tylko w biale plotno kladzie sie na stos z drewnem. Cialo pali sie ok. 3 godzin. potem zostaje oblane 5 razy woda z Gangesu i prochy zostaja wrzucone do rzeki. Rano wyznaczone osoby sprzataja i zamiataja popiol, znalezione, nie spalone kolczyki i bizuterie oddaje sie "bosowi" czyli wlascicielowi tego terenu.Pogrzeb jest bardzo drogi. 1 kg drewna kosztuje 150 Rs. Na 1 pogrzeb potrzeba ok. 300kg drewna.Jesli ktos nie ma bliskich, ktorzy mogliby uiscic oplate na zmarlego wtedy ludzie zbieraja sie na pogrzeb lub oplacaja "obluge pogrzebu" a drewno zbiera sie z niedopalonych stosow. Nad ghata znajduje sie dom dla bliskich zmarlego a obok dla ludzi czekajacych na smierc. Jedzienie i picie dostaja od innych, w zamian co rano myjac sie w Gangesie modla sie w zamian o dobra karme dla nich.

Wiele z ghat nalezy do maharadzow. Ghata Meer prowadzi do nepalskiej swiatyni ze scenami erotycznymi.Ta swiatynie upatrzyly sobie malpy.Waskimi uliczkami dotarlismy do Golden Temple.Turysci musza zostawiac swoje rzeczy w prowizorycznej przechowalni, po szczegolowej kontroli mozna wejsc na teren swiatyni. Niestety tylko na jej teren bo do srodka moga wejsc "only hindu people". wieze swiatyni mozna zobaczyc ze schodow jednego sklepu.

Wyjatkowe miejsce w Indiach, przyciaga widokiem ludzi skupionych na modlitwie i obrzedach.Przeplataja sie obrazy plywajacych martwych krow w rzece z dziecmy skaczacymi obok do wody, kobiet robiacych pranie w Gangesie.

Codziennie o 18:30 rozpoczyna sie Ganga Puja-ceremonia poswiecona Gangesowi. 4 braminow odwroconych w strone rzeki spiewa i zapala ogien przy biciu bebnow, dzwonkach i muzyce wprowadzajacej w trans.

Ludzie mieszkaja i myja nad Gangesem. Nie mozna poczuc Indii bez Varanassi...

26.09.2007

Rano przyjechalismy pociagiem (klasa sleeper) z Varanassi do Gorakpuru. Pociag jak zwykle mial opoznienie i na miejscu bylismy dopiero o 11:00. Juz na dworcu spotkalismy 2 Hiszpanow i Niemca ktorzy udawakli sie do Pokhary. na dworcach kolejowych dziala jakas magiczna wiez pomiedzy turystami. Kazdy instynktownie szuka mbialego turysty po czym podchodzi i stoi sie razem bo tak bezpiecznie, potem juz tylko zostaje sie otoczony przez tlum gapiow. Z dworca w Gorakpur wzielismy z 15 innymi Hindusami jeepa do Sonauli. Stad jest tylko pare metrow do garnicy wiec spokojnie mozna dojsc pieszo pomimo ze rikszarze i taksowkarze twierdza ze to jest bardzo daleko i trezba skorzystac z ich uslug. poszlismy na nogach i juz po paru minutach dostrzeglismy immigration office. Formalnosci zwiazane z wiza trwaja bardzo krotko, nalezy tylko wypelnic wniosek, dolaczyc zdjecie i oczywiscie zaplacic 30 $ za osobe. W jednej z agencji kupilismy bilet na autobus do Kathmandu, ktory mial jechac za pare minut. Oczuywiscie zamiast o 15:40 wyjechalismy o godz 20:00. Podobno kierowcy zablokowali droge przy dworcu autobusowy. Cena autobusu to 350 rupii/os, a jeep 3000. Jedziemy

27.09.2007 w Kathmandu

o 5:30 dojechalismy do Kathmandu. Droga byla meczaca i wyboista. Pelny autobus wypakowany bagazami wewnatrz i zewnatrz toczyl sie powoli zatrzymujac sie poczatkowo co kilka minut gdyz ciagle ktos z miejscowych wskakiwal lub wysiadal z autobusu. Droga ciagnela sie w nieskonczonosc...Obudzilismy sie w srodku nocy. Wielkie przepascie i nasz pedzacy autobus wymijajacy inne pojazdy na tej waskiej drodze pozbawil nas dalszego snu. Obserwowalismy jak dziela nas milimetry od przepasci a autobus przyspieszal zwalniajac niznacznie na co ostrzejszych zakretach.Poznani w autobusie Francuzi doradzili nam hotel Yeti na Thamelu. Jednak cena 500 rupi nam nie odpowiadala. Zatrzymalismy sie w hotelu Traditional za 400 rupi za pokoj. Czysty pokoj, ciepla woda, restauracja na dachu z widokiem na Kathmandu.W tym tygodniu rozpoczal sie festiwal Indra Jatra.. Z okazji tego festiwalu przystrajane sa posagi bogow kwiatami.Wszedzie rozbrzmiewaja dzwieki dzwonkow, tance. Jutro przenosimy sie do domu naszych znajomych.

28.09.2007 Kathmandu

Rano opuscilismy hotel i pojechalismy do domu Ewy i Marcina. Bardzo dziekujemy za mozliwosc zamieszkania u Was i za goscinnosc, generalnie za polskie klimaty w tej czesci swiata. Od razu doradzili nam wycieczke na swoich rowerach, zaplanowali trase i pojechalismy zobaczyc Kathmandu, tej czesci oddalonej od turystycznego Thamelu. Nepalczycy bardzo roznia sie od Hindusów. Sa bardzo pomocni, przyjazni, machajac pozdrawiaja nas slowami NAMASTE. Tutaj czujemy sie bezpiecznie i odpoczywamy od halasu i gwaru indyjskich miast, od naciagaczy, natarczywych rikszarzy, brudu i smieci. Cudowne widoki, rozciagajace sie pola ryzowe, zielone pagorki spowite mgla. Przejazd miejscowymi uliczkami sparwil nam ogromna radosc. Dojechalismy do Boudha. Okazalo sie ze dzis przyjechal Dagchen Rinpoche. Jego przyjazdowi towarzyszyla procesja i obrzedu. Udalo nam sie uczestniczyc w tym niezwyklym wydarzeniu i wejsc do swiatyni, w ktorej odbywalo sie jego przywitanie. Nie omieszkalismy skorzystac rowniez z jego "blogoslawienstwa". Wizytowke Boudha stanowi najwieksza w Nepalu stupa buddyjska. Calemy miejscu towarzyszy niezwykle wrazenie przeniesienia sie do Tybetu. Wokol stupy modlacy sie Tybetanczycy i byddysci, krecac mlynkami modlitewnymi, wiele malych sklepikow z tybetanskimi pamiatkami oraz restauracyjek. Zrobilo sie pozno, pojechalismy jeszcze tylko do Kopan zobaczyc klasztor. Ze wzgledu na to ze ok. 18 robi sie totalnie ciemno wracalismy juz "po nocy" do domu, korzystajac z pomocy Nepalczykow w poszukiwaniu wlasciwej drogi.

29.09.2007 Pashupatinath, Swayambhunath

Od rana pada-podobno koniec monsunu. Dzis Pashupatinath. Najwaniejsza hinduska swiatynia w Nepalu nad rzeka Bogmati. Nazywamy to miejcsce malym Varanassi. Rzekam Bogmati jest rzeka swieta podobnie jak Ganges. Tutaj rowniez palone sa ciala zmarlych a prochy wrzucane do rzeki. Po mjej drugiej stronie mozna obserwowac obrzedy kremacji zwlok, w przeciwienstwie do Varanassi mozna robic zdjecia. Znowu pada jedziemy dalej do Swayambhunath zobaczyc swiatynie buddyjska tzw. swiatynie malp i stupe. Po drodze znowu jada autobusy z maoistami a ruch uliczny zostal zatrzymany na czas ich przejazdu. Kompletnie przemoczeni wracamy do domu.

30.09 dolina Kathmandu

Rano wybralismy sie do Patanu. Niestety tego dnia byly strajki maoistow i droga zajela nam prawie 3 godziny. Pokonywalismy ja czesciowo na nogach a czesciowo podjezdzajac kolejnymi srodkami transportu. Najwiecej zabytkow znajduje sie na Durbar Square, pelnego swiatyn i stup. z Patanu wrocilismy do centrum Kathamndu i dowiedzielismy sie, ze ze wzgledu na ostatni dzien festiwalu Indra Jatra drogami Durbar Square bedzie przejezdzala zywa bogini Kumari. Po ok. 1 godzinie udalo nam sie zobaczyc Kumari. Powrot do domu znowu po ciemku...

01.10.2007 Bhaktapur

Dzis zwiedzamy Bhaktapur. Stare, przepiekne miasto z waskimi malowniczymi uliczkami wyglada jakby czas zatrzymal sie kilkaset lat temu. Wyjatkowe miasto. Tylko cena wstepu dla turystow poraza-750 rupii za osobe.Ceny wstepow zarowno w Indiach jak i w Nepalu sa bardzo zroznicowane. Na ogole dla Indian i Nepalczykow wstepy sa darmowe albo placa sympoliczna oplate a dla turystow wyznaczane sa nawet osobne kasy w cenami o wiele wyzszymi. Podobno na rozwoj turystyki...

Wracalismy poznym wieczoram ogladajac zozgwiezdzone niebo i spadajace gwiazdy

03.10.2007 Pokhara

Dzis zalatwilismy pozwolenie na trekking- 2000 rupii za osobe. Niestety moje problemy z zoladkiem prawdopodobnie wymusza na nas pozostanie jeszcze jednego dnia w Pokharze. Pojutrze na pewno wychodzimy.Dzisiaj dzien lenistwa nad jeziorem i zbieranie sil na trekking. Jesli ktos chce na prawde odpoczac w Pokharze to tylko w Lakeside, wiekszosc malych hotelikow nad samym jeziorkiem i ta cisza...centrum Pokhary to halas klaksonow, silnikow, kurz, pyl, ruch uliczny. tu mona odpoczac, spokojna tafla jeziora, , kilka kolorowych lodek, Hi,alje. Mozna uciec od wszystkiego. Dzisiaj wybralismy sie takze nad wodospad Devi's Falls, huk spadajacej wody slychac juz przy wejsciu. (wstep 20 rs/os).

Ja juz marze o jakims konkretnym posilku, bo jak na razie dalej "zajadam sie: ryzem. W centrum Pokhary nie ma problemu z zakupami, jest kilka duzych supermarketow i mozna dostac wszystko. Na ulicznych straganach dostepne sa przerozna owoce, lacznie z mozliwoscia wypicia swiezo wycisnietego z nich soku.Naszym ulubionym przysmakiem sa maluitkie, grube banany, ktore smakuja jak te nasze przejrzale ale polane miodem, przepyszne. Jutro chcemy dokupic ostatni sprzet na trekking. Ceny sa bardzo niskie i nie oplaca sie przywozic sprzetu z Polski.

04.10.2007 Pokhara

Od rana przepiekna pogoda, a o 9:00 slonce juz wysoko prazy mocno. Czyste niebo i spokojna tafla jeziorka. Czas plynie tu zupelnie inaczej i nie przypomina tego europejskiego "od weekendu do weekendu". Tutaj mozna sie zagubic . nie wiemy ktora jest godzina, jaki dzien tygodnia, ktory dzien miesiaca.Dzien zaczyna sie o swicie i konczy o zmroku.I kolejny dzien...Siedzimy nad jeziorem, Widzac turyste kazdy probuje cos zalatwic, jeden krzyczy ze taxi, inny ze ma tani hotel, znowu podchodzi Nepalczym, mowi ze jest z Tybetu , ma pamiatki tybetanskie. Chce zebysmy tylko zobaczyli nie musimy kupowac, i tak stale. Sa o wiele mniej nahalni niz w Indiach, ale czasem odpowiadanie tysiace razy dziennie skad jestesmy i gdzie sie wybieramy, ile juz jestesmy w Nepalu a ile zostajemy... jest meczace.Kazdy nepalczyk ma wyuczone kilka zwrotow po angielsku: pytaja stale skad jestesmy slyczac ze z Polskikiwaja glowami i mowia "yes, holland is beautiful country", Tumaczymy im ze nie Holland ale ze Poland, a oni stale yes yes holland, jeden Nepalczyk pytal czy Poland to w ogole jakies panstwo , a inny ze to Germany.Wtedy juz na ogol brakuje nam sil na dalsze tlumaczenia pochodzenia naszego kraju...

Jest bardzo duzo dzieci.Zawsze machaja reka i krzycza "hallo" Jak im sie odpowie powtarzaja to kilka razy jak echo cieszac sie z tego. Wydaja sie beztroskie i bardzo radosne. Nie widac na ulicach matek zebrzacych z malymi dziaciakami u boku. W Indiach jest to porazajacy widok, brudne, zaniedbane dzieciaki. Tutaj nepalskie dzieciaki wydaja sie miec swoje wlasne, beztroskie dziecinstwo. Umorusane biegaja z usmiechem na twarzy proszac zeby zrobic im zdjecie.

Podszedl do nas chlopczyk, ma 8 lat , zainteresowal sie kamera Przemka i z otwarta buzka oglada jeden z filmikow.Teraz usmiecha sie juz szeroko. Nazywa sie Shankhair. Ma jednego brata i dwie siostry. Wydaje nam sie ze zrobil sobie dzis labe i nie poszedl do szkoly. Plecak zostawil pod moja opieka i poszedl plywac, w spodniach bo przeciez zaraz wyschna. Wszystkie dzieci nosza mundurki. Kroj i kolor zalezy od danej szkoly. Shankhair lubi szkole, jutro przyjdzie do nas znowu...

05.10.2007 trekking Nayapul-Birethani-Gandrung

Z Pokhary z dwaroca autobusowego pojechalismy autobusem o godz 6:45. W Nayapul bylismy juz o 8:30. Autobus jechal tylko 1,5 godziny chociaz w hotelu i na dworcu przekonywano nas ze zajmie to conajmniej 4 godziny. I wyruszylismy. Dotarlismy po ok. 1/2 godziny do punktu check point w Birethani i tam zameldowalismy swoje wyjscie w gory. Poczatkowo trasa biegnie bardzo lagodnie wzdluz rzeki Modi Khola, mijajac pola ryzowe, kilka domow i guest housy z restauracjami przy szlaku.Potem juz caly czas pod gore (ok 2 h). Slonce prazy strasznie a my pod gore az do samego Gandrung. Dotarlismy na miejce ok 15:30.Jak na pierwszy dzien to mielismy niezly poczatek i bole miesni. Przemek poszedl szukac noclegu. Spotkalismy tutaj Ule i Lukasza, pierwszych rodakow odkad wyruszylismy z Polski. Pozdrawiamy Was serdecznie i zyczymy Wam dalszych wspanialych przygod. Razem udalismy sie na nocleg do Tradition Lodge.Potem juz tylko ciepla kapiel, smaczna kolacja i wspolna rozmowa. Niestety nastepnego ranka nasze drogi sie rozeszly i dalsza czesc trasy przemierzalismy sami.

06.10.2007 Ghandrung-Chamrong

Rano po sniadaniu o 8:00 pozegnalismy sie z Ula i Lukaszem i poszlismy dalej. Najpierw kawalek drogi do gory, nastepnie bardzo stromo w dol (ok. 40 minut) az do mostu i do Syali Bazar. Tutaj zatrzymalismy sie na posilek (ok. 40 minut) i dalej juz tylko mordercze podejscie w gore (ok. 2h), dlugie i meczace, caly czas w gore, zakret i znowu w gore, nie moglismy doczekac sie konca. Do Chamrong doszlismy ok. 16:00.Zatrzymalismy sie w jednym z pierwszych hoteli Himalayan Guest House (nocleg 100 Rs/pokoj). Bardzo czysto, goraca woda, przemila obsluga i smaczne jedzenie. Zaraz po naszym przyjsciu mocno sie rozpadalo, cieszylismy sie ze zdazylismy przed ta ulewa. O 18:00 juz mocno spalismy wykonczeni dzisiejszym dniem.

07.10.2007 Chamrong-Dovan

Pobudka o 5 rano, szybkie sniadanie i wyjscie o 7:00. Zejscie z Chamrong az do mostu stromymi skalnymi stopniami mocno nadwyrezylo nasze zmeczone juz nogi. W dodatku Przemek naciagnal sobie sciegno w jednej nodze. Po zejsciu w dol czekala nas odmiana, teraz z kolei szlak prowadzil stromo w gore caly czas skalnymi schodami i tak juz do Sinuwa. Caly czas w gore, slonce tego dnia doskwieralo bardzo mocno.

Z Sinua do Bamboo trasa prowadzi przez dzungle troche lagodniej niz do tej pory i w cieniu drzew. Do Bamboo dotarlismy o 13:00 (po 6 godzinach drogi). Bylismy juz na prawde zmeczeni ale nasz plan dzienny zakladal dojscie do Dovan. Po szybkim obiedzie w Bamboo ruszylismy dalej. W Dovan bylismy o 14:30 (1 h drogi od Bamboo) i byl to jedyny do tej pory odcinek trasy, ktory pokonalismy szybciej niz podawane czasy na tablicach informacyjnych i w ksiazce. Byl to rowniez najprzyjemniejszy moment i odcinek w tym dniu. Droga z Bamboo do Dovan prowadzila dosc lagodnie w gore przez dzungle, przechodzilismy przez liczne strumienie. W Dovan zatrzymalismy sie na nocleg. Znajduja sie tutaj tylko 3 hotele, 200 RS za pokoj, 50 Rs za cieply prysznic/osobe). Im wychodzilismy wyzej tym ceny noclegow i jedzenia byly coraz drozsze. Wykonczeni, spaleni sloncem przygotowywalismy sie juz do dnia nastepnego. Jutro chcemy dojsc dalej przez Himalayan do MBC. Czasowo powinniesmy pokonac te odcinki w krotkim czasie ale jak dotad wszystkie podawane czasy trasy zajmowaly nam dwa razy wiecej czasu. Wydaje nam sie, ze podawane czasy sa przeliczane dla osob bez bagazy, wtedy faktycznie idzie sie szybciej , a my z naszymi plecakami na ogol zostajemy z tylu. W ciagu tych kilku dni widzielismy tylko 4 osoby niasace wlasny bagaz tak jak my. Wiekszosc turystow ma wlasnych tragarzy niosacych ogromne plecaki i torby podroznych, czasem dwie lub trzy.Turysci ida tylko z malym plecaczkiem i z kijkami w rekach. Dzisiaj mielismy juz ciezkie chwile. Naprawde czasem przychodza momenty slabosci gdy przez 2 godziny wspina sie pod gore, na plecach wazacy z kazdym krokiem wiecej plecak, prazace slonce i niekonczaca sie trasa. Satysfakcji doznajemy chyba dopiero w schronisku, odpoczywajac jestesmy zadowoleni, ze jako jedni z nielicznych donieslismy tu sami swoje rzeczy na wlasnych plecach. Trasa przepiekna, dzis prowadzila w wiekszosci przez las bambusowyi dzungle z wieloma wodospadami zplywajacymi ze szczytow. Lekka mgla unosi sie nad gorami i opada i jeszcze szum rzeki Modi Khola wynagradza ten wielki wysilek, pot, ktory kapie nam zewszad po pokonaniu wiekszych wzniesien...

Rano znowu powita nas poranek z wylaniajacymi sie zza chmur Himalajami...

08.10.2007 Dovan-Himalayan Hotel-MBC

Wyruszylismy o 6:00. Do Himalayan Hotel trasa prowadzila przez dzungle. Przed Himalayan Hotel znajduje sie malutka swiatynia hinduska. Na tym odcinku trasu rano nie spotkalismy nikogo. Szlismy sami, wsluchujac sie w odglosy dzungli, obserwujac budzace sie zycie. Doszlismy ok. 8:00 na pozne sniadanie. Slonce wychodzilo zza chmur i swiecilo dodawajac nam sil. Z Himalayan dalej do Deurali (3100 m.n.p.m). Stromo pod gore i juz o 9:30 popijalismy milk coffe i hot lemon. Teraz dotrzec do MBC na 3720 m. Najpierw stromo wspinalismy sie pod gore , potem juz lagodniej mijajac piekne wodospady. Powietrze ostrzejsze, szlismy wolniej, ostroznie stawiajac kroki na sliskich po wczorajszych opadach skalach. Slonce pojawialo sie i znikalo za opadajacymi chmurami i mgla.Osniezone szczyty Himalajo pojawialy sie i znikaly. O 13:300 dotarlismy do MBC i zatrzymalismy sie w Fish Tail Guest house, najwyzej polozonym (200 Rs za pokoj). Tym razem nie skorzystalismy z goracego prysznica, poniewaz niska temperatura zmusila nas do ubierania na siebie kolejnych warstw ubran, sciaganbie nie wchodzilo w gre. Nagle przyszly chmury i zaczelo mocno padac, mgla ogarnela wszystko i widocznosc ograniczala sie do kilku metrow. Po prawie osmiu godzinach drogi rozkoszujemysie goracym kubkiem herbaty. Jest zimno. Ja mam na sobie wszystkie cieple ubrania, wlacznie z czapka i rekawiczkami. Ok. 16:00 pogoda troche sie poprawila i wyszlismy sie rozgrzac na spacer. Po powrocie wszyscy nieliczni turysci skupili sie przy ogromnym stole w dining room, pod nim zaczeto grzac gazem. Teraz chociaz mozna bylo sciagnac czapki i rekawiczki i kurtke. Jest przyjemnie cieplo w porownaniu z temperatura na zewnatrz. Takie chwile bedziemy pamietac dlugo. Sa z nami turysci z innych krajow; 3 Wlochow i 1 Japonczyk. Nikt nie spieszy sie do zimnego pokoju. Razem siedzimy i rozmawiamy. Fantastycznie jest moc podrozowac. Czlowiek przestaje byc ograniczony codziennoscia i rutyna. W drodze poznajemy wiele ciekawych ludzi, poznajemy swiat i samych siebie. Wszystko jest nowe, zachwyca, wzbudza podziw, cieszy, meczy, wyostrza zmysly i znowu zachwyca. Kazda uplywajaca chwila jest skarbem, ktory kazdy z nas odnajduje gdzie indziej i zatrzymuje tylko dla siebie. Cos co nosi sie w sercu i duszy na zawsze Wspomnienia i Marzenia, dla ktorych czlowiek jest gotowy poswiecic tak wiele...

09.10.2007 ABC

Rano jeszcze po ciemku wyszlismy do ABC podziwiac wschod slonca (1,5 godz w gore). Wrazenia niezapomniane. Slonce powoli oswietlalo szczyty gor az rozpromienilo cala baze. Bylo zimno, na trawie widac bylo szron. Bylismy jedynymi turystami na tej trasie, chyba ze wzgledu na wczesna pore, wiec delektowalismy sie cisza.na gorze razem z innymi turystami zjedlismy sniadanie . Kazdy opatulony w kurtki, rekawiczki podziwial widoki z kubkiem goracej herbaty. Nie moglismy sie stamtad oderwac siedzielismy przez 2 godziny i nie chcielismy wracac i stracic z oczy tego widoku. W koncu zeszlismy po nasze bagaze do MBC. ok. 11:00 wyruszylismy w trase powrotna. W Deurali bylismy ok 13:00, szybki hot lemon i dalej do Himalayan hotel i Dovan.Droga zaczela nam sie juz wydluzac , chyba przez to poranne zmeczenie. Do Dovan dotarlismy o 15:40 i postanowilismy jeszcze tego samego dnia zejsc do Bamboo. Dotarlismy o 17:00. Po 11 godzinach marszu bylismy wykonczeni. Po kolacji po prostu zapadlismy w sen.

10.10.2007 Bamboo-Sinua-Chamrong-Jhinu

Rano mielismy problem ze wstawaniem. Chyba zmeczenie z poprzedniego dnia dawalo nam o sobie znac. Wyszlismy dopiero o 7:00. Do Sinua dotarlismy o 8:40 i po porannej szklance goracego hot lemon przygotowalismy sie do jednego z najgorszych odcinkow na calej trasie. Meczaca droga do Chamrong. Najpierw trasa prowadzi bardzo stromo w dol az do rzeki a potem prawie pionowa sciana skalnych schodow w gore. Idziemy, slonce prazy a droga w gore sie nie konczy, jeden zakret, drugi i caly czas w gore. Juz nawet nie patrzymy w gore tylko pod nogi i po jednym schodzie do gory. o 11:45 dotarlismy do Chamrong. Zrzucilismy plecaki i kompletnie mokre ubrania. Chwila odpoczynu i zasluzony obiadek w tym samym guest housie , w ktorym nocowalismy w drodze do ABC. Po ok. 1 godzinie bylismy w stanie kontunuowac nasza droge. Postanowilismy schodzic do Jhinu. Szlak prowadzi bardzo stromo w dol, ok 1,5 godziny.Dotarlismy. W koncu zimny prysznic. Dzien zakonczylismy na goracych zrodlach . 20 minut od hotelu znajduja sie 3 baseny z goracymi zrodlami. Bylo tylko kilka osob wiec delektowalismy sie cisza i cieplem wody rozluzniajacej nasze nadwyrezone miesnie. Wrocilismy przyjemnie zmeczeni, po drodze dopadl nas przelotni deszcz. Ten dzien nie mogl zakonczyc sie lepiej...Dzisiaj ostatnia noc w gorach. Bedzie nam tego brakowalo.

11.10.2007 Jhinu-Nayapul

Z Jhinu wyruszylismyo 6;45 do Nayapul przez New bridge, Kyumi, Sauli Bazar, Birethani.o 15;00 bylismy juz przy autobusie do Nayapul. Po drodze chcielismy nacieszyc sie jeszcze ostatnimi widokami pol ryzowych i wiosek . Byl to ogromny psychiczny wypoczynek. Cisza przerywana tylko cykadami i szumem wody. Zadnego gwaru, halasu, ludzi. Tylko my i natura. Cos za czym bedzie sie tesknilo...

Spaleni sloncem wsiadamy w ostatniej chwili do autobusu, po drodze ulewa , jeden z autobusow przewrocil sie do rowu podczas szalenczej jazdy.Dojechalismy szczesliwie z powrotem do hotelu. Oddalismy rzeczy do prania i juz chyba z przyzwyczajenia gorskiego zasnelismy wczesnym wieczorem.

12.10.2007 Pokhara

Dzis postanowilismy wypoczac i wypozyczylismy lodke na jeziorze Phewa Tal. Popoludniem ostatnie przygotowania i jutro jedziemy do Chitwan Park.

13.10.2007 Chitwan Park

O 7:30 wyjechalismy z dworca autobusowego w Pokharze do Chitwan Park. Ok. 13:00 bylismy na miejscu. Zabrano nas jeeepem do Rainbow Safari Resort. Ze wzgledu na poczatek sezonu turystycznego nasza miedzynarodowa grupka skladala sie tylko z 8 osob, a my moglismy poczuc spokoj i wyjatkowy klimat tego miejsca. Dzis nie mielismy szczescia do malowniczego zachodu slonca ale sam pobyt nad woda daje wyobrazenie o dzikosci tego miejsca.Podplywajace do brzegu krokodyle, wiry rzeczne, miejscowa ludnosc, opadajace wieczorem mgly- to wlasnie Chitwan Park.Nie doznalismy wrazenie ze to miejsce jest przereklamowane , ani ze jest stworzone pod turystow. Po prostu natura ma tu swoje niezmienione, dzikie miejsce.

14.10.2007 Chitwan Park

Wczesna pobudka i wyjscie. Najpierw canoing rzeka Rapti i spacer po dzungli i przedzieranie sie przez sloniowa trawe, ktora dochodzi do 8m. Bylismy jednymi z niewielu turystow w tym czasie i bardzo sie z tego cieszylismy. Podobno obecna pora zaraz po monsunie nie jest najlepsza na obserwacje zwierzat ale udalo nam sie dostrzec lemury, i wiele gatunkow ptakow, a sama roznorodnosc roslinnosci robi duze wrazenie.Popoludniu pojechalismy na sloniach do dzungli.udalo nam sie zobaczyc nosorozce w ich naturalnym srodowisku. Przejezdzalismy przez tharu village. Ci ludzie zyja tu tak jak kiedys , nic nie jest udawane, kreowanena potzreby turystyki. Lodzie ci zyja w swoich skromnych, glinianych domach, uprawiaja kukurydze , chodza do dzungli po trawe, walcza z dzikimi zwierzetami. Wczoraj jeden z dzikich sloni zabil male dziecko. Poszedl w strone wioski w poszukiwaniu zywnoscii na swojej drodze spotkal kobietez dzieckiem. Uciekajac wypadlo jej dziecko i zostalo stratowane przez slonia. dla tych ludzi jest to walka o zycie, musza przetrwac w dzungli. Tharu People maja swoja nazwe od pustyni Thar w pn-zach Indiach. Ze wzgledu na wojne musieli uciekac i osiedlili sie tutaj.Byl to region zagrozony malaria i wiele zyjacych tu osob umieralo na ta chorobe. Ci ludzie prztrwali dzieki technice budowania mieszkan. Gliniane male domki z jednymi drzwiami i malymi oknami. wieczorami gdy komary byly bardziej aktywne rozpalali ogien w srodku. Otwierano dzrzwi, komary uciekaly od dymu na zewnatrz.Tak spedzali noc przy zamknietych oknach z plonacym malym ogniem. Komary ich nie atakowaly, gdyz byli przesiaknieci dymem, nie brali tez kapieli 91 raz na miesiac). tak udalo im sie przetrwac. Obecnie nie jest to region zagrozony malaria ale jest bardzo duzo komarow. Jak tylko wychodzilismy spod moskitiery od razu nas atakowaly, pomimo stosowania kremow i spray'ow na komary. z dzungli przynieslismy tez na sobie pijawki.

Klimat jest tutaj specyficzny- bardzo duza wilgotnosc i jest goraco.

15.10.2007 Chitwan Park

o 6:00 pojechalismy do elephant Breeding center. Musielismy czekac na pozwolenie na wejscie poniewaz okazalo sie, ze slon ktory wczoraj zabil dziecko zostal najprawdopodobniej otruty przez miejscowa ludnosc.Widok ogromnego, martwego slonia posrod kilku malych napawal smutkiem. Tym razem slon przegral z ludzmi, nawet objety ochrona parku. Ci ludzie i dzikie zwierzeta rzadza sie swoimi prawami.

Dzisiaj wyjezdzamy z Chitwan Park z Tandi Bazar (ok 6 km od Parku) do Kakarbhitty. czeka nas ok. 13 godzin jazdy do granicy z Indiami. Dalej do Siliguri i Dardzelingu.

16.10.2007 Dardzeling

Po dlugiej, meczacej nocy dotarlismy o godz. 7:00 rano do Kakarbhitty. Nasz expresowy autobus okazal sie bardziej autobusem lokalnym. Musielismy wywalczyc swoje miejsca siedzace, a przez wiekszosc drogitowarzyszyly nam inne osoby siedzac na oparciu siedzenia lub prawie na naszych kolanach. W dodatku cale przejscie zagrodzone bylo bagazami, garnkami, wielkimi torabami.Straszny tlkok. Perspektywa jazdy w takim scisku 13 godzin nie budzila w nas pozytywnych emocji. jakos musimy to przetrwac. Chyba nie istnieje wyrazna roznica miedzy autobusem lokalnym a expresowych, chyba ze w cenie. Ok. 22;00 do naszego autobusu weszlo kilku zolnierzy z bronia, podobno dla naszego bezpieczenstwa i towarzyszyli nam przez ok. 1 godzine drogi. Jechalismy przez dzungle i jest to podobno odcinek trasy gdzie zdarzaja sie napady na autobusy. Przez pewien czas atmosfera w autobusie byla dosc napieta zwazywszy na ciemnosc,mgle, zgaszone swiatla w autobusie, (ktory byl jak na zlosc jedynym autobusem na tej trasie) i ta przenikliwa cisza , gdzie wczesniej wszyscy rozmawiali i smiali sie. W dodatku autobus mknal jak szalony po dziurawej drodze a my skakalismy na siedzeniach. Chyba wszyscy odtchneli z ulga gdy zolnierze wysiedli oznajmiajac nam ze teraz jest juz bezpiecznie. Dle mnie nic sie nie zmienilo, na drodze prowadzacej ciagle przez dzungle nasz autobus dalej byl jedynym pojazdem, panowala ciemnosc.Jakos nie czulismy sie bezpiecznie. Dopiero gdy dotarlismy do malej wioski na postoj. Tylko jak tu wysiasc i przedrzec sie przez spiacych ludzi i te bagaze. Nad ranem dowiedzielismy sie czemy bagaze miejscowych osob nie byly tradycyjnie na dachu tylko wewnatrz. Dach zajety byl przez kilkanascie pudel wypelnionych jedzeniem(jajkami, jablkami, pomaranczami).Jeszcze przed granica autobus zatrzymal sie na dlugi postoj i rozladunek calego bagazu. Jajka nie wygladaly dobrze po szalonej podrozy przez dzungle.W Kakatabhicie z dworca poszlismy do Immigration Office (ok. 3 min od dworca autobusowego) i przekroczylismy granice opuszczajac Nepal. Jeepem pojechalismy do Siliguri (40 min 850 Rs/osobe) zalatwiajac wczesniej po stronie indyjskiej pieczatke wjazdu do Indii. z siliguri jeepem do Dardzelingu. Droga miala nam zajac 2,5 godz ale ze wzgledu na korki na drodze jechalismy 4 godziny. Po ponad 20 godzinach w trasie bylismy wykonczeni. W dodatku w Dardzelingu pada a w hotelu nie ma miejsc. Na szczescie obsluga tutaj jest bardzo mila i znalezli dla nas jeden wolny pokoj. Jutro przeniesiemy sie do pokoju z prysznicem. Dzis musi nam wystarczyc wiadro goracej wody. Chyba jest nam dzis wszystko jedno. Jeszcze krotki spacer po miescie i nawet nie mamy sil planowac kolejnych dni. Najpierw wyspac sie...

17.10.2007

Rano o godzinie 5:30 obudzilo nas stukanie do drzwi . Zdezorientowani stwierdzilismy , ze o tej porze nie przenosimy sie do naszego wlasciwego pokoju. Chcemy spac. Recepcjonista jednak przyszedl nas obudzic bo z dachu hotelu roztaczal sie tego dnia przepiekny widok na Khangchendzonga (8585m n.p.m.) trzeciego najwyzszego szczytu swiata. Wydrapalismy sie pol przytomni na dach i widok zapieral dech w piersiach. Nad calym miastem roztaczaly sie chmury i mgla gesta jak mleko, a nad tym wszystkim wylonily sie tylko szczyty tej poteznej gory oswietlane wschodzacym sloncem. Niesamowity poczatek dnia. Od razu zjedlismy sniadanie, przenieslismy sie do obiecanego nam pokoju i poszlismy zarezerwowac bilety do Kalkuty nauczeni wczesniejszymi doswiadczeniami, ze niewiele da sie zalatwic w Indiach na ostatnia chwile. Wszystko musi miec swoj wlasciwy dluzszy czas, tutaj nikt sie nie spieszy, nie denerwuje, trzeba nabiegac sie zeby cos zalatwic, postac w kolejce, poczekac. Po kilkunastu minutach biegania od jednej kasy do drugiej, zwodzeni przeroznymi informacjami postanowilismy dzialacv ich sposobem i wepchalismy sie do okienka zeby zdobyc wlasciwe informacje. Udalo sie, niestety wszystkie pociagi do Kalkuty sa juz dawno zajete ze wzgledu na rozpoczynajace sie Swieto Durga Puja. Najblizsze wolne miejsca w pociagu dopiero na 24.10. Zostal nam jeszcze autobus. W Sausara Tours zarezerwowalismy bilet z Siliguri do Kalkuty, ktory okazal sie tanszy niz pociag (klasa sleeper). - 370 Rs/osobe. Wyjezdzamy 19.10.Najwazniejsze mielismy zalatwione. Udalismy sie do zoo i Himalayan Mountaineering Institute.Opadajace mgly tworza wrazenie smutku i przygnebienia, ale wystarczy, ze slonce przebije sie przez chmury i mozna dostrzec wyjatkowosc Dardzelingu. Miasto polozone na wysokosci 2134m n.p.m ze wspaniala panorama Himalajow, wzgorzami pokrytymi herbata. Jest wiele sklepikow, w ktorych mozna skosztowac i kupic tutejsza herbate, znana na calym swiecie, mnostwo restauracyjek z przepysznym jedzeniem. Nasza ulubiona jest NIMTO-zajadamy sie tutaj przepysznymi pierozkami momo i samosami.

Z Chowrastry, glownego placu Dardzelingu jest ok. 20 min do zoo. Wlasciwie do wiekszosci zabytkow w miescie mozna dojsc na nogach. Zoo jest bardzo male, ale przyjemne na krotki spacer wkomponowane w tutejsze otoczenie. HMI znajduje sie na terenie zoo . Bilety kosztuje 100 Rs/osobe. Oczywiscie jak zawsze Indian people placa pare rupii foreignersi duzo duzo wiecej. Czesem jest to denerwujace bo ceny dla obcokrajowcow za wstepy sa nawet kilkadziesiat razy wyzsze niz dla mieszkancow Indii. Co zrobic...po prostu trzeba zaplacic wiecej kolejny raz. Muzeum to historia wspinaczki gorskiej, w tym zdobycia po raz pierwszy Mount Everest przez Sir Edmunda Hillary's i Sherpy Tenzinga Norgay'a.Mozna obejrzec uzywany do wspinaczki od najstarszego po ten najnowszy, lacznie ze sprzetem Sherpy, ktorego uzywal do zdobycia Mount Everest.Wspaniale zbiory, wycinki z gazet pozwalaja zatrzymac sie i przeniesc sie w czasie. Pztrzymy na to wszystko i myslimy sobie, ze zdobycie najwyzszego sczytu swiata z takim prowizorycznym sprzetem, ubraniem bylo ciezkim, niesamowitym i wspanialym wyczynem. Powyzej HMI znajduje sie pomnik i groz Tenzinga. Zostal tu pochowany przy Instytucie, ktorego byl dyrektorem przez wiele lat.

Dzis nie padalo, ale rozprzestrzeniajaca sie mgla powoduje, ze juz ok. 13:00 panuje chlod i robi sie mroczniej. Najpiekniejsze sa poranki, gdy wschodzace slonce oswietla szczyty Himalajow i miasto. Dzisiaj o godz 18:00 skierowalismy swoje kroki w strone hotelu, gdyz tylko pomiedzy 18:30 a 19:30 jest ciepla woda. Po wczorajszym wiadrze goracej wody nie chcielismy ominac dzisiejszej kapieli.Pracownicy hotelu sa przemili i pomocni. Na samej gorze hotelu znajduje sie restauracja, z ktorej rozciaga sie widok na cale miasto. Przy goracej dardzeling milk teamozna poczytac korzystajac z tutejszej bogato wyposazonej biblioteki w ksiazki i przewodniki. Restauracje prowadzi cala rodzina. Dzieciaki obsluguja turystow przyjmujac zamowienia i przynoszac posilki.Wlasciciel restauracji doradza i tlumaczy droge do kolejnych zabytkow. Jestesmy bardzo milo zaskoczeni ich goscinnoscia i serdecznoscia. Taki kawalek domu poza domem...

18.10.2007 Dardzeling

Wstalismy jak zwykle przed 6:00 rano zeby zobaczyc wschod slonca oraz zachwycajace widoki z dachu hotelu. Mieszkancy miasta bardzo dbaja o swoje zdrowie, wiele osob rano biega i cwiczy. Miasto jest bardzo czyste w porownaniu z innymi miastami indyjskimi. Jest rowniez wiele koszy na smieci, co w innych miastach jest rzadkoscia. Czasem na prawde probujemy szukac kosza bo nie potrafimy wyrzucac smieci na ulice, ale ich brak w zasadzie zmusza nas do tego. Tutaj jest to normalne, kazdy wyrzuca smieci pod nogi, z autobusu przez okna, papierki, kubki, wszystko. Rano poszlismy na Observatory Hill zobaczyc widok miasta z gory. Znajduje sie tam swiatynia i mnostwo biegajacych malp.

Dalej do Happy Valley Tea Estate. Niestety turystom nie wolno wejsc do hali produkcji herbaty. Mozna jedynie samemu pospacerowac po plantacji i przypatrzec sie zbieraniu listkom herbaty przez pracownikow.Plantacja jest ogromna. Tutaj herbate zbieraly tylko kobiety, ich prace nadzorowalo kilku mezczyzn. W drodze powrotnej wstapilismy do Lloyd's Botanical Garden. Bogactwo roslin, kwiatow, drzew sprawia ze spacer staje sie przyjemnoscia i ucieczka od panujacego w tym dniu upalu. W jednym z budynkow mozna zobaczyc duza kolekcje storczykow.

Cale miasto mozna zwiedzic spacerujac, obserwujac po drodze zycie mieszkancow. Ze wzgledu na trwajace swieto Durga Puja nie moglismy ponownie zajsc do Tibeten Refugee Self Center, gdyz wszyscy mieli wolne z okazji swieta.Popoludnie spedzilismy na ostatnim spacerze po miescie zaopatrujac sie obowiazkowo w dardzeling tea. Jutro wyjazd do Kalkuty.Zal nam opuszczac tego pieknego miasta...

19.10.2007 Dardzeling-Kalkuta

Pobudka wczesnie rano, szybkie pakowanie, ostatni widok z dachy hotelu na

Kanchenjunge, snadanie i opuszczamy hotel Aliment i Dardzeling. Przed 8:00 poszlismy kupic bilety na Toy Train (choc powinnismy to zrobic conajmniej kilka dni wczesniej). Kasa zamknieta, dluga kolejka przed nia i nikt nie wie kiedy bedzie otwarta. Co jakis czas wybucha jakies zamieszanie, ktos cos oglasza, oczywiscie nie wiemy o co chodzi. Ktos nam mowi ze stoimy w zlej kolejce, inni ze kasa dzis w ogole nie bedzie otwrata luz ze biletow juz nie ma. My stoimy dalej. Musimy dostac te bilety. Kasa sie otwiera. Poczulam mocny nacisk na moje plecy i kazdy sie pcha powodujac ogolne zamieszanie. Przemek podszedl blizej okienka, dopytac o szczegoly. Pani w kasie powiedziala, ze bilety kupuje sie 6 dni wczesniej, ale po strych przekonywaniach mielismy 2 bilety w rece na kolejke odjezdzajaca za 15 minut i tlum niezadowolonych hindusów w kolejce, ktorzy nie byli zadowoleni z naszego zalatwienia sprawy. Jedziemy klasa II (klasa pierwsza jest 10 razy drozsza). Male siedzenia, lokalni siedza po dwie osoby na przeciw siebie. My siedzimy sami i kolanami zahaczamy o przednie siedzenia. Dlatego chyba na nasze szczescie nikt sie do nas nie dosiada bo nia ma gdzie dac nog. Trasa 77 km zabiera 6 godzin.Kolejka jedzie tak wolno, ze co jakis czas ktos do niej wskakuje i wyskakuje.Ale przyjemnie przejezdzac wzgorzami, ogladac po drodze plantacje herbaty, zabytki, ludzi. Hindusi traktuja przejazdzke Toy Trainem jak rodzaj pikniku. Wszyscy caly czas jedza, rozmawiaja, wyskakuja na stacji dokupic jedzenie, napoje. Dojechalismy. Autobus z Siliguri mamy o 19:30.Jutro bedziemy w Kalkucie...

20-21.10.2007 Kalkuta

Okolo poludnia dotarlismy do Kalkuty. Pomimo tego, ze pierwszy raz jechalismy wygodnym autobusem z rozkladanymi siedzeniami i z miejscami do spania nad nami, dziurawe drogi mocno daly nam sie we znaki podczas jazdy. Bolala mnie glowa i wszystkie miesnie od podskakiwania na siedzeniu praktycznie na calej trasie.

Nastawilam sie negatywnie, myslalam, ze bedzie to kolejne miasto podobne do Delhi, duze halasliwe, brudne. Bardzo sie pomylilam.Kalkuta ma jakis swoj wyjatkowy klimat. Wciaga powodujac, ze nie chce sie stad wyjezdzac. Mam wrazenie, ze mozna tu spedzac tygodnie a nawet miesiace. I cwiekszosc turystow zatrzymuja sie tutaj na dluzej rowniez zeby popracowac jako wolentariusz w Domu Matki Teresy.

Wloczymy sie po okolicy docierajac przypadkowo do zabytkow miasta lub po prostu obserwujac tutejsze zycie. Nowoczesnosc miasta silnie kontrastuje z bieda wylaniajaca sie z kazdej bocznej ulicy. Czasem mam wrazenie jakby wszyscy biedni i chorzy z calych Indii wlasnie tutaj dotarli do Kalkuty. Niestety taki obraz towarzyszy calym Indiom i wiekszosci miast. z jednej strony wielka metropolia, silnie rozwinieta siec komunikacyjna, metro, bogactwo zabytkow, kultury, a z drugiej bieda, dzieci biegajace boso caly dzien po ulicy wokol stragany matki. To wszystko tu po prostu jest i chyba tak zostanie...

Poszlismy do domu Matki Teresy. Wyjatkowe miejsce zwiazane z ta swieta osoba. W malej salce zostala zrobiona wystawa z osobistymi rzeczami Matki Teresy takimi jak kubek, torebka, sandaly, w ktorych przemierzala swiat. Wystawione sa rowniez albumy z bogatym zbiorem zdjec i pamiatek.. Znajduje sie tutaj rowniez grob z napisem "God speaks in silence". Szkoda ze nie mozemy zostac duzej i tez troche popracowac...

Wieczorem wykrzesalismy jeszcze odrobine sily na spacer do Memorial Palace.Trzeba bylo wykupic bilet a dlugosc kolejki zniechecala nas do odwiedzin. A juz tym bardziej wstep, dla Indian 4 Rs dla obcokrajowcow 150 Rs. Czasem nas to juz denerwuje dlaczego mamy tyle placic za wszystko. Na szczescie okazalo sie ze palac jest dzisiaj zamkniety i mozemy wejsc zobaczyc ogrody za 4Rs za osobe. Kupowanie biletow nie bylo takie proste. Ustawione dwie kolejki dla mezczyzn i dla kobiet.Ta dla kobiet wydawala sie krotsza ale stojace w kolejce kobiety kupowaly bilety chyba wszystkim mezczyznom przed palacem. Nagle kasa sie zaknela, powstal wrzask, szum i zamieszaniei na chwile otwarto na nowo. W jednym malutkim okienku pojawilo sie 10 par rak, w tym moje. Cudem uniknelam zlamania nadgarstka, W zmasakrowanej rece trzymalam 2 bilety. Wchodzimy. Przepiekny park stanowi chyba miejsce popoludniowego spaceru i wypoczynku mieszkancom Kalkutu. Zadbane trawniki,liczne oczka wodne i podswietlony po zmroku Memorial Palace.Odurzeni halasem, emocjami i chyba jeszcze zmeczeni ciezka droga wracamy do hotelu Paragon (wielkie dzieki dla Uli i lukasza za polecenie nam hotelu no i kucharza:-). Podajemy linka do strony z ich niesamowita wyprawa. Jeszcze raz zyczymy Wam wszystkiego dobrego, zyczliwych ludzi w drodze i mocy pozytywnych wrazen i przygod. www.elcaminooo.blogspot.com.

22.10.2007 Kalkuta

Dzisaj postanowilismy pozbyc sie nadmiaru naszych rzeczy, szczegolnie tych cieplych zabranych specjalnie na trekking i poszlismy wyslac paczke do Polski.Oczywiscie jak kazde zalatwienie czegokolwiek w Indiach zajelo nam to pol dnia.Tutaj nikt sie nie spieszy, spokojnie, powoli, na wszystko jest czas, zycie toczy sie swoim baaardzo wolnym tempem.Tylko my sie denerwujemy, zwiedzajac cala poczte w poszukiwaniu wlasciwego okienka, a przede wszystkim kogos kto mowi po angielsku. Juz lekko zdenerwowani krazymy od okienka do okienka. W koncu ktos zaprowadzil nas do jakiejs osoby.Okazalo sie ze obszywa paczki ale przynajmniej w perspektywie potencjalnych klientow zaprowadzil nas do wlasciwego okienka. Tam znowu czekamy. Nikogo nie ma. Po 10 minutach wylonil sie ktos z glebi popijajac herbate nie wykazujac zadnej checi tzw obslugi klienta. Chyba przerwalismy im odpoczynek.Zaczelam powaznie obawiac sie o nasze zapakowane drogie buty, kurtki, polary .Nie wiemy jak to wszystko dziala i chyba wolimy zostac w niewiedzy wierzac ze jednak nasze rzeczy dotra do Polski pod wlasciwy adres. Moje obawy wzrastaly z minuty na minute. Spytalismy o cene za kilogram a urzednik 3 razy pytal o nazwe kraju, sprawdzal cos w wykazie w koncu spytal czy to Europa. Zalamalismy sie. Teraz do okienka podeszlo jeszcze dwoch urzednikow teraz jest ich trzech. Obraduja wiec razem.Spytalismy ile czasu zajmuje dojscie paczki statkiem. Jeden powiedzial , ze 4 tygodnie, nastepny, ze 6 tyg, trzeci zapewnil nas ze za 2 m-ce bedzie w Polsce. Nasz obszywacz paczki stwierdzi ze za 3 m-ce.Rzeczy trzeba bylo zapakowac do kartonowego pudelka. Stojacy "licencjonowany przez poczte" Pan obszyl nam karton biala tkanina. zostalo jeszcze wypelnienie druczkow, zaadresowanie paczki i z powrotem do okienka. Paczka zostala zwazona, zaplacilismy (170 Rs/kg) i zapewniono nas , z jesli placimy Panstwu to czemu mialaby nie dojsc.Pogrubilam nazwe POLAND w nadziei, ze jakos to pomoze w dotarciu paczki do Europy.Odchodzac mialam mieszane uczucia. I tak zlecialo nam pol dnia. Taka dawka emocji wystarczy nam dzisiaj. Droge powrotna wydluzylismy sobie aby przejsc przez jeden z najbardziej ruchliwych mostow na swiecie Howrah Bridge.Masa aut,taksowki, autobusy, ludzie przenoszacy na glowach towary z jedengo brzegu na drugi. Pilnie strzezony, kilka razy zwracano nam uwage, zeby nie robic zdjec. Oczywiscie kilka razy lamalismy zakazy.Konstrukcja mostu robi na prawde duze wrazenie a ruch na moscie nie ustaje. Jest jak rzeka plynacych pojazdow i spieszacych sie ludzi.Wieczorem poszlismy za tlumem do Hoogly Ghat ogladac ceremonie zwiazane ze swietem Durga Puja. Chyba turysci ciesza sie tutaj wiekszymi prawami, bo zolnierze wprowadzili nas pod sama rzeka za teren ogrodzony juz dla Indian. Moglismy ogladac wszystko kilka metrow od nas.Przywozone sotaly ciezarowkami cale oltarze wczesniej ustawiane, znoszono po kolei figurki i puszczano je na wode przy okrzykach i wiwatach tlumu. Padnieci wracalismy wieczorem do hotelu.

23.10.2007 dalej w Kalkucie

Zarezerwowalismy bilety na Andamany!!!! Cala formalnosc zajela nam cztery godziny.Wczesniej juz rozpoznalismy polaczenia i ceny. Chodzilismy pomiedzy kilkoma biurami i wszedzie ceny byly zupelnie inne.Nie moglismy sie zdecydowac czy leciec na wyspy czy kontunuowac trase w strone poludnia. Zdecydowalismy sie na biuro podrozy autoryzowane przez IATA.Samo sprawdzania polaczen trwalo ponad godzine.Dluga godzine. Pracownik biura cos sprawdzal, dzwonil, rozmawial iagle z kims a my siedzielismy i nie wiedzielismy o co chodzi.W pewnym momencie myslelismy nawet ze o nas zapomnial i ze my tam siedzimy a on pracuje.Jak o cos spytalismy krecil jakos dziwnie glowa wydajac co chwile jakies dzwieki.Patrzylismy na siebie zastanawiajac sie co to moze znaczyc.Czekalismy dalej. W koncu wypisal nam na karteczcenajtansze polaczenia i daty.Poszlismy na spacer ochlonac. Podjelismy decyzje JEDZIEMY!!!Po powrocie poprosilismy o wystawienie biletow.i zaczelo sie... Okazalo sie, ze te bilety w tej cenie nie sa dostepne. Na szczescie przyjechal przemily, sympatyczny wlasciciel biura i chyba wzial sprawy w swoje rece. Po ok. 3 godzinach dzwonienia, mailowania,rozmow, faxow, sprawdzania sytemow, linii lotniczych, polaczen mielismy bilety w rece.Co za ulga.Chyba bylo na prawde ciezko zdobyc te bilety i chociaz nie rozumielismy wszystkiego wlasciciel zmobilizowal wszystkich do zrobienia wszystkiego co mogli aby zdobc te bilety dla nas.Mamy!!! 26.10 o 5 rano wylatujemy zobaczyc "raj na ziemi".

24.10.2007 dalej w Kalkucie

Wykorzystujac metro jedziemy pozwiedzac miasto. Kalkuckie metro posiada tylko jedna linie wzdluz miasta wiec podrozowanie nim nie sprawia zadnej trudnosci, szczegolnie, ze na stacjach znajduje sie mapa z rozpiska poszczegolnych stacji.

Dojechalismy do Pareshnath Jain Temple.Przepiekna swiatynia pokryta lustrami, kolorowymi kawalkami szkla i kamieni ukladajacych sie w wyjatkowe i barwne wzory. Wokol tej swiatyni znajduja sie jeszcze 3. Nie sa juz wykonczone z takim przepychem i bogactwem ale rownie piekne.

Aby wejsc do Marble Palace trzeba miec pozwolenie z biura "West Bengal Tourism Centre". Jakos nam to umknelo i w bramie stwierdzono, ze bez pozwolenia nie wejdziemy. Chyba, ze no wlasnie wszystko da sie zalatwic, chyba ze zaplacimy 150 Rs za wejscie. W koncu straznik wpuscil nas za darmo tylko do ogrodow. Zakaz robienia zdjec na calym terenie. Kolejny raz lamiemy zakazy.Ogrod jest staryi troche zaniedbany ale to dodaje mu uroku, bujna roslinnosca wniej zarosniete, marmurowe posagi, rzezby, laweczki dodaja tajemniczosci i magi.Postanowilismy sprobowac dostac sie do muzeum.Musielismy na szczescie tylko zaplacic dowolny datek dla przewodnika licencjonowanego. Niestety nie rozumial po angielsku i tylko czytal nam nazwy poszczegolnych zbiorow.Czesc palacu zostala oddana do zwiedzania jako muzeum, a druga jest zamieszkana. Caly palac z ogrodem stanowi wlasnosc prywatna maharadzy mieszkajacego tu z rodzina. Muzeum zawiera przepiekne pomieszczenia pokryte podloga z marmuru wloskiego zawierajace liczne posagi, rzezby, wazy chinskie, ogromne rzezbione lustra z jednego kawalka drewna, obrazy w tym oryginal Rubensa "Mariage of St. Catherine". Na dziedzincu znajduje sie marmurowa swiatynia. Udalo nam sie zwiedzic caly obieky bez pozwolenia, a przewodnik kosztowal nas 20Rs.

Poszlismy na autobus do Belur Math. Po drodze dokonalismy naszej pierwszej transakcji w Indiach. Za zrobienie zdjecia sprzedawcom owocow dostalismy arbuza.Dojechalismy do Belur Math. Nistety zjedzony wczesniej obiad w przydroznej knajpce dal mi sie mocno we znaki. Zobaczylismy tylko Swami Vivekanade i wrocilismy do hotelu. Reszte wieczoru odchorowywalam obiad.

25.10.2007 Kalkuta i wylot na Andamany

Choroba wczorajszego dnia dawala jeszcze o sobie znac. Oslabiona nieprzespana noca zjadlam delikatne sniadanie i spakowalismy nasze plecaki. Zostal nam caly dzien, gdyz na lotnisko jedziemy dopiero w nocy.Dzis jest wyjatkowo goraco. Pojechalismy do Kali Temple , swiatyni posiweconej Kali. Wierzy sie ze po jej zniszczeniu kazdy kawalek ciala znajduje sie w roznych swiatyniach w Indiach, tu znajduje sie palec jej stopy. Tego dnia w swiatyni bylo wyjatkowo duzo ludzi ze wzgledu na kolejne swieto Laxmi Puja.Jak zwykle zakaz zdjec i obowiazkowe zostawienie butow przed swiatynia. Stamtad pojechalismy metrem do planetarium, ktore uwazane jest za jedno z wiekszych na swiecie. Seanse do wyboru w jezykach: angielskim, hindu i bengali. Wybralismy seans angielski. Rozpoczela sie prezentacja, wygodne fotele, klimatyzacja, chwila odpoczynku od upalu, ciemnosc i sklepienie gwiazd nad nami, znuzenie i...obudzilismy sie na koniec gdy wlaczono swiatla.

Bedac obok planetarium wstapilismy do katedry Swietego Pawla.-osrodek chrzescijanskiej wiary.Dzis chcielismy jeszcze zobaczyc statek wyplywajacy jutro na Andamany. Aby wejsc do docku gdzie cumuje statek trzeba bylo miec specjalne pozwolenie. Szczescie nam sprzyjalo bo opuszczano wlasnie zwodzony most, skad widac bylo dwa promy Akbar i Nicobar, ktore kursuja miedzy Kalkuta a Andamanami. Jak zwykle zlamalismy kolejny zakaz robienia zdjec. Wracamy do hotelu i udajemy sie na lotnisko. Andamany czekaja!!!!!

26.10-05.11.2007 Andamany

Z Kalkuty wylatywalismy o 5:00 rano, wiec cala noc spedzilismy na lotnisku. Do Port Blair dotarlismy o 7:00 i przywital nas mocny deszcz. Na lotnisku po wypelnieniu formularzy dostalismy pozwolenie na 30 dniowy pobyt na Andamanach. Jest to maksymalna ilosc dni jaka mozna spedzic na wyspach chociaz zdarzaja sie sytuacje (np. statek w pozniejszym terminie) gdy jest on przedluzany do 45 dni. W jetty trzeba bylo kupic bilety na statek na Havelock, ktory wyruszal o 14:00. Jak zwykle dlugie kolejki do kilku okienek, przepychanie, klotnie, kazdy chce byc pierwszy.

Do Port Blair przyplynelismy gdy bylo juz ciemno. Rejs zamiast 2,5 godzin zajal nam 3,5 ze wzgledu na zla pogode i lekki sztorm na morzu, ktory spowodowal u Przemka chorobe morska trwajaca od Port Blair do Havelock. Statek strasznie bujal i w zasadzie wiekszosc pasazerow wychodzila co jakis czas na gorny poklad, a niektorzy nawet nie byli w stanie tam dojsc... i tak przez caly rejs. To byla jedna z najdluzszych naszych tras choc trwala tylko 3,5 godziny i z wielka ulga stanelismy na stalym ladzie. Po tym rejsie juz wiedzialam ze Przemek nie da sie namowic na zaden inny, zreszta ja tez bylam szczesliwa, ze juz jestesmy. Wobec tego zostajemy na Havelocku. Przed wyjsciem z portu spisano nasze pozwolenia. Zostalismy otoczeni przez rikszarzy. Oszolomieni calym rejsem ledwo zdazylismy sie pozegnac z wszesniej poznanymi wspoltowarzyszami lotu i rejsu. Mielismy wybrany resort polecony przez Megi i Nicka z Australii, ktorych spotkalismy w kalkuckim Paragonie. Przez nastepne kilka dni mieszkalismy w bambusowej chatce za 50 Rs. Bylismy zmeczeni, dalej padalo i nawet nie jedzac kolacji zasnelismy. Dopiero nastepnego dnia poszlismy zobaczyc te slynne na cala Azje plaze i nie zawiedlismy sie. Andamany to faktycznie raj na ziemi. Jesli sa jeszcze jakies dzikie miejsca i zakatki to te wyspy na pewno do nich naleza. Lazurowe morze z odbijajacymi sie od slonca kolorami wydaja sie az nieprawdziwe. Mozna bylo siedziec godzinami i wpatrywac sie w morze...Tysiace odcieni blekitow, turkusow, zieleni morza zlewalo sie z niebem i te biale piaski...

Tutaj sezon sie jeszcze nie zaczal. W naszym osrodku byly dwie osoby, ktore po dwoch dniach wyjechaly i do konca pobytu bylismy sami. Wieczorami pada, czasem tez w nocy ale jest bardzo cieplo. Wypozyczalismy skuter robiac wypady na slynna plaze nr 7. Bez watpienia najpiekniejsza plaza jaka widzielismy.Przezroczysta, lazurowa woda, dzungla wdzierajaca sie na plaze...Beztroska blogosc, spokoj dla ducha i ciala. Dni plynely nam po prostu na odpoczynku, odrabialismy zaleglosci w czytaniu ksiazek, spacerowalismy po plazy i po dzungli. Wieczory spedzalismy na rozmowach z naszymi przemilymi gospodarzami resortu, ktorzy opowiadali nam historie Andamanow i Indii przy ginger lemon tea. Na plazach pustki , a w samym centrum Havelocku kilku turystow, ktorzy przyplyneli tym samym statkiem z Portu Blair co my. To sa zalety pobytu w takim miejscu przed sezonem. Zdarzalo sie, ze spacerujac po plazy caly dzien nie spotkalismy nikogo. Moglismy poczuc ta magiczna atmosfere dzikosci i spokoju wysp czujac sie jak rozbitkowie na bezludnej wyspie. Zagospodarowanie wyspy jest dosc skromne, resorty skladaja sie przede wszystkim z bambusowych chatek i drozszych pokoi z lazienkami. Jest kilka bogatszych resortow jak np. Silversand. Z nich korzystaja tylko Hindusi.Ci, ktorzy pracuja w panstwowych instytucjach moga wyjechac na weekend z rodzina na wczasy. Koszty pokrywa panstwo pod warunkiem , ze spedzaja weekend na Andamanach.Jest to wklad rzadu w rozwoj turystyki na wyspach oraz pokazanie ludziom, ze do ich panstwa naleza takie wyspy. Jadac tutaj za rzadowe pieniadze wybieraja wiec luksusowe osrodki spedzajac tylko jeden dzien na Havelocku na plazy nr 7 i dwa dni w Port Blair.

Codziennie obserwujemy przyplywy i odplywy morza, raz zatoczka jest zupelnie odkryta a nastepnego dnia tak zalana, ze nie da sie przejsc. Coraz rzadziej tez pada. Wlasciciel osrodka mowi, ze pogoda na Andamanach jest nieprzewidywalna, zdarzalo sie, ze nawet w sezonie padalo kilkakrotnie. Mowia, ze od listopada ma byc juz lepiej i faktycznie 1 listopada deszcz ustapil, padalo sporadycznie w nocy i czasem rano. Pod koniec pobytu dopadla mnie choroba i zdnia na dzien dostalam 40 stopni goraczki, to byly najgorsze dwa dni do tej pory. Lezalam praktycznie nieprzytomna w altance na plazy biorac wszystkie mozliwe lekarstwa i pijac ginger lemon tea. Po dwoch dniach choroba praktycznie ustapila. Dobiega tez koniec naszego pobytu na Havelocku, jutro plyniemy do Port Blair.Przemek już od kilku dni obserwuje morze i przeżywa powrót statkiem do Port Blair.

05-06.11.2007 Port Blair

Do Port Blair dotarliśmy ok. 18:30. Na szczęście tego dnia morze było spokojne a wieczorem ze statku podziwialiśmy przepiękny zachód słońca. Wrzuciliśmy też do morza 3 butelki z listami, może kiedyś ktoś je odnajdzie...Pojechaliśmy do Central Lodge. Hotel niezbyt czysty jednak jak się później okazało jeden z najtańszych w Port Blair. Zostawiliśmy bagaze w pokoju, który był dopiero dla nas przygotowywany i poszliśmy sie zorientować czy nie ma jakiegoś czystszego i przyjemniejszego miejsca do spania.Po 3 godzinach szukania wiedzieliśmy , że nie pozostaje nam nic innego jak zostac w Central Lodge. Albo nigdzie nie było wolnych miejsc albo ceny były wysokie. Najwięcej czasu tracilismy na zbieranie sie do mycia we wspólnych łazienkach. Zagrzybiałe ściany i ogromne robaki sprawiały, że koncentrowaliśmy się bardziej na tym , żeby niczego nie dotknąc niż na samym myciu. W dodatku malutkie kraniki zostały zamontowane na wysokości pół metra nad ziemią i nie bardzo wiedzieliśmy jak zabrać sie do mycia w takim przypadku. 2 wybiegające ogromne szczury z kuchni , bawiące się jak psy na podwórku ku radości personelu umocniły nas w przekonaniu, że tu żywić się nie bedziemy. Chociaż w całym Port Blair trudno nam było znależć jakąś miłą knajpkę. Po spokojnych chwilach spędzonych na odludnym, rajskim Havelocku Port Blair jest dla nas jak zimny prysznic. Wydaje nam sie hałaśliwy i brudny jak typowe indyjskie miasto. Następnego dnia wybraliśmy sie na Ross Island. Statek, który miał wypłynąć o 8:30 wypłynął dopiero o 9:00 po naszych dopytywaniach. Tutaj nikomu się nie śpieszy, każdy ma czas. Niekt nie miał ochoty podpłynąć po łódkę, podczas gdy my piekliśmy sie w skwarze słońca. Ross Island było kiedyś administracyjną kwaterą dla Brytyjczyków w czasach kolonialnych. Teraz ruiny budynków zostały opanowane przez naturę. Po powrocie z Ross Island zdązyliśmy jeszcze przed przerwą obiadową zwiedzić Muzeum Antropologiczne zawierające bogaty zbiór zdjęć, ubrań oraz narzędzi rdzennych mieszkańców Andamanów.Choroba z Andamanów nie opuściła mnie jeszcze w pełni i czuje cały czas osłabienie, w dodatku Przemka zbiera przeziębienie. Chcemy z powrotem na Havelock...Dzis czujemy się chyba obydwoje nie najlepiej, osłabieni nekającymi nas ostatnio przeziebieniami. Postanowiliśmy pojechać na jedyną plaże w Port Blair i tam spędzić reszte dnia. Pojechaliśmy do Main Bazaar w poszukiwaniu autobusu jadącego na plażę. Stracilismy godzine na rozgladaniu sie za właściwym śrdokiem transportu wprowadzani ciągle w bląd przez miejscowych. W końcu pojechaliśmy rikszą. Chwila ciszy i spokoju...Oczywiście problem z powrotem.Stała tylko jedna riksza i jedna taksówka. Cena za powrót zbiła nas z nóg. Tu pomógł nam przemiły Pan mieszkający w Port Blair (zreszta spotkalismy go ponownie następnego dnia w Cellular Jail, gdzie mieliśmy okazje poznac jego żone i podziekowac jeszcze raz). Wróciliśmy turystycznym autokarem do Bazaru.

Dzień przed wylotem pojechaliśmy do Wandoor zobaczyć Marine Park. Trzeba wysiąść przy jetty. Brak tablic i informacji spowodował, ze wysiedliśmy na samym końcu i musielismy wracać 1 km na nogach. Kase otwieraja o 9:30, statek ma płynąć o 10:00. Poszliśmy zjeść sniadanie. Dzisiaj mamy dzień, w którym marzymy o zjedzeniu czegoś europejskiego. Nawet zapach indyjskiego jedzenia zaczął nam przeszkadzać. Skończyło sie na chapati i paratha z omletem. Otwarto kasę. W okrągłej budce 3 okienka. Wszyscy tak sie pchają, że nie mozna nawet dojść do okienka aby zapytac o cokolwiek.W końcu udało nam się zdobyc jakieś informacje. W jednym okienku trzeba wystac sie w długiej kolejce aby dostać pozwolenie na wejście do Parku (500 rs/os) , w następnej kolejce trzeba się ustawic za biletami na Red Skin Island i znowu płacimy 300 rs /os. To nam popsuło troch humory.Turyści wszędzie i za wszystko musza płacic o wiele więcej, jest to po prostu wpisane w Indyjska turystyke.Przez te kolejki nie zdążyliśmy na pierwsza łódke. W końcu podpłyneła kolejna. Wchodzimy na pomost Stoi dwóch Indusów, jeden wypisał cenę na bilecie, drugi oderwał część biletu. Po kilku metrach stoi kolejych dwóch, chca pozwolenie na wejście do parku. Jeden z nich trzyma pozwolenie, drugi cos z niego spisuje. Wchodzimy na statek, kolejna osoba sprawdza nasz bilet a na statku jeszcze dwie osoby sprawdzały go kolejny raz. Było dośc komicznie.Do tego zaczęło padać. Na Red Skin Island rozciągaja się cudowne rafy koralowe, które moglismy podziwiac podczas snorkelingu, gdy przed naszymi oczami pojawiały się coraz to piekniejsze rośliny i ryby na wyciągnięcie ręki. Po kilku godzinach wracamy z powrotem. W jetty wsiedlismy od razu do autobusu, gdyz chcielismy zdazyc do Cellular Jail. Nagle kierowca zatrzymuje sie, wysiada i idzie napic sie herbaty. Wszyscy czekaja w autobusie ok. 15 minut, po ktorych kierowca wraca i jedzie dalej. Wyobrazalismy sobie podobna sytuacje u nas w kraju hmmmmm......Do wiezienia dojechalismy ok 16:30 . Dowiedzielismy sie, ze juz nie sprzedaja biletow a ostatnie wejscie bylo 15 minut temu.Nasze rozczarowanie siegnelo zenitu i nawet nie mielismy sily sie klocic. Chyba straznik widzial nasze ponure miny, gdyz po chwili stwierdzil, ze zrobi dla nas wyjatek i wpuscil nas do srodka i to bez biletow.Jutro opuszczamy Andamany ale widok wspanialych plaz i zakatkow tych wysp pozostanie u nas na zawsze. Obiecujemy sobie, ze kiedys tu wrocimy. czas jechac dalej.

07-09.11.2007 Chenai

7.11 wcześnie rano wylatywaliśmy z Port Blair do Chenai. Z samolotu ostatni raz oglądaliśmy wysepki otoczone lazurowym morzem. Z lotniska udalismy sie od razu w strone Egmore, turystycznej dzielnicy z hotelami. Niestety wszystkie hotele byly zajete. Po dwoch godzinach szukania, ogladania, kompletnie wyczerpani ciezarem plecaka i piekacym sloncem zdecydowalismy sie pojechac do mniej popularnej dzielnicy Triplicane.Thaj Regency hotel okazal sie jednym z najczystszych hoteli w ktorych mieszkalismy a gdy uslyszelismy ze sa wolne pokoje a cena za pokoj wynosila 275 Rs byla to jedna z naradosniejszych chwil tego dnia. W koncu moglismy wziac normalny prysznic i zrobic pranie ktore od Andamanow uroslo do granic wyczerpania prawie wszystkich koszulek.

Nastepnego dnia zdecydowaliśmy sie pojechac do Kanchipuram zwiedzic przepiękny zespół świątyn.Poznym popoludniem weszlismy do bazyliki swietego Tomacza, gdzie zbnajduja sie jego relikwie. Do hotelu wracalismy przez plaze.Po drodze mijalismy biedne dzielnice , domy, na ktore skladalo sie kilka patykow pokrytych plachtami materialu, droga uslana smieciami i brudem. Tylko kawalek plazy dalej jest w miare oczyszczony i czysty.Chenai nie przypadl nam do gustu. Odebralismy je jako jedno z typowych wilekich miast indyjskich brudne i halasliwe.Następnego dnia wyruszamy do Maduraju

10.11.2007 Maduraj

Nasz autobus klasy de lux okazal sie zwyczajnym rozpadajacym sie pojazdem. Teraz juz wiemy , ze klasy autobusow sa takie same tzn de lux nie rozni sie od tzw. ordinary za wyjatkiem ceny.

Zostawilismy bagaze w poczekalni i udalismy sie w strone najslynniejszej swiatyni Sri Meenakshi Temple. Przy wejsciu dwoch straznikow nie pozwolilo nam wejsc poniewaz Przemek mial krotkie spodenki. Na przepranie nie bylo szans, nasze bagaze byly w przechowalni na dworcu a straznicy nie wykazywali zadnej checi pomocy i na kazde nasze zapytanie nawet dotyczace tego gdzie mozemy kupic jakas rzecz okrywajaca nogi powtarzali tylko , ze nie mozemy wejsc. Zrezygnowani i zmeczeni udalismy sie w strone pomieszczenia gdzie zostawilismy buty. Tam okazalo sie, ze mozna wypozyczyc oczywiscie za odpowiednia oplata dluga plachte materialu wiazana w pasie zaslaniajaca nogi. Moglismy wejsc. Dopiero w srodku okazalo sie za nalezy wykupic bilet wstepu i w wielu miejscach dodatkowe bilety na aparat. Kolejny raz nie mielismy wyjscia...Uwielbialismy przebywac w swiatyniach. Panowala niesamowita atmosfera spokoju, wyciszenia, zamodlenia. Przygladalismy sie obrzedom skladania ofiar, namaszczania glowy olejkami, braminom, ludziom oddajacym czesc bogom jakby wprawionych w trans. Wszedzie unosil sie zapach roznych kadzidelek mieszajacych sie z zapachem kwiatow.

Tego samego dnia postanowilismy dostac sie do Kollam.Niestety nie bylo bezposredniego autobusu. Najpierw musielismy jechac 4 godz do Tenkasi. W autobusie scisk i tlok, muzyka na caly regulator i kazdy mowil, ze juz dojezdzamy a konca drogi nie bylo widac.Po drodze jeden z miejscowcy doradzil nam abysmy wysiedli wczesniej w Shencittah gdyz autobus stamtad rozpoczynał kurs do Kollam. Wahalismy sie dlugo wiedzac, ze moze nie mowic prawdy. Jak potwierdzilo nam to kilku kolejnych Indusow postanowilismy wysiasc wczesniej zgodnie z ich rada. Dojechalismy okolo 19:30. Za godzine mial odjezdzac autobus do Kollam. Jak zwykle byl to jeden z najzwyklejszych autobusow. Kierowca kazal nam siedziec z samego przodu i pilnowac bagazy. Nie bardzo wiedzielismy o co chodzi gdyz byly ulozone przy kierowcy w takim schowku. Dopiero gdy autobus ruszyl dowiedzielismy sie o co chodzi.Kierowca pedzil jak szalony nie zwazajac na straszne dziury i nadjezdzajace z naprzeciwka inne pojazdy. Skakalismy na siedzeniach na kilkadziesiat centymetrow do gory a z nami nasze bagaze ktore wedrowaly po calym autobusie. Kazdy nadjezdzajacy pojazd wprawial nas o strach o wlasne zycie. Kierowca po prostu jechal, dajac jakies znaki swiatlami i nie mial zamiaru nikomu ustepowac z drogi wielokrotnie jadac nie swoim pasie. Choc w zasadzie trudno bylo sie zorientowac ktory byl jego pas. Po ok. godzinie zabraklo mi juz sil w rekach zeby trzymac sie z calej sily poreczy z przodu. Cztery godziny szalenczej jazdy. Wytrzepani, wykonczeni, przerazeni dotarlismy o 1:00 w nocy do Kollam. I bylo nam wszystko jedno chcielismy po prostu odpoczac. Rikszarz zawiozl nas do Lakszmi Guest House. Byliśmy tak zmeczeni, ze nie chcialo nam sie rozkladac moskitiery co przyplacilismy nieprzespana noca bo komary atakowaly nas przez jej wiekszosc. O 5:00 rano ucieszylismy sie nawet ze noc sie skonczyla i ze mozemy juz wstac.

11.11.2007 Kollam-Alleppey

Wczesnym rankiem poszliśmy sie zorientowac jak mozemy dotrzec do Allepey. Po wczesniejszej nocy zdecydowanie mielismy dosc autobusow wiec zdecydowalismy sie na rejs statkiem po "backwaters", ktory wyruszal o 10:30 i mial trwac osiem godzin. Nie chcielismy jechac ta populana i turystyczna trasa ale nie mielismy wyjscia a obiecalismy sobie, ze wycieczke jakimis mniejszymi kanalami wsrod miejscowej ludnosci odbedziemy z Kollam. W zasadzie kilka pierwszych godzin rejsu odsypialismy ostatnie noce spedzone w autobusach. Na statku nie bylo tloku, plynelismy wsrod kilku innych turystow malowniczymi lagunami i kanalami. Do Allepey dotarlismy juz po zaqchodzie slonca. Zarezerwowalismy sobie takze poranna wycieczke z miejscowym przewodnikiem, ktory mial tylko nas wziac łodka canoe po nieuczeszczanych przez turystow kanalach, gdzie moglibysmy podgladac przyrode i male wioski. Jutro takze planujemy pojechac do Fort Cochin.

12.11.2007 Fort Cochin

Rano przyszedł po nas miejscowy przewodnik i mielismy udac sie na backwaters, czekalismy ok. 40 minut na prom ale okazalo sie, ze wszystki zostaly pdwolane, a najblizszy dopiero o 12.:00 wiec zrezygnowalismy. Wrocilismy do hotelu po bagaze i postanowilismy pojechac od razu do Fort Cochin, moze tam uda nam sie cos zorganizowac. Pojechalismy autobusem o 10:00 do Ernakulam. Jadac autobusem mijalismy bardzo ladne domy a nawet wille, przez chwile poczulismy sie jak w Europie a krajobraz nie przypominal tego indyjskiego do czasu... Do czasu kolejnej szalenczej jazdy i wypadku na drodze. Obudzilismy sie ze snu europejskiego przypominajac sobie, ze to nadal Indie. Nasz kierowca potracil motocykliste. Zrobilo sie wielkie zamieszanie, klotnia, krzyki, tlum ludzi i policja na koniec. Na szczescie nikomu nie stalo sie nic powaznego.Dotarlismy do Ernakulam.Kilkanascie metrow dalej z Mal Road mial jechac bezposredni autobus do Fort Cochin. Pomimo cokilkuminutowych zapewnien miejscowych, ze autobus zaraz pojedzie po 40 minutach stania z plecakami w upale pojechalismy rikszą do jetty i stamtad promem do Fort Cochin. Promy plywaja co 20 i 30 minut a przy jetty znajduje sie biuro informacji turystycznej, gdzie mozna nabyc mapke z trasa turystyczna, opisem zabytkow i zdobyc potrzebne informacje. Fort Cochin jest perelka wsrod indyjskich miast. Jest tu czysto, ladnie, przewazaja zadbane, ukwiecone wille, europejskie restauracyjki, knajpki, puby, w ktorych serwowane jest piwo i wino. Jak dotad jedyne miejsce gdzie widzielismy alkohol. Jedynym minusem jest popularnosc tego miejsca i podjezdzajace klimatyzowane autokary z turystami. Pomimo, ze pobyt tutaj jest jak powiew swiezosci, europejskosci, oddech w podrozy, oderwaniem sie od brudu, smieci, odoru to juz po paru dniach brakowalo nam prawdziwego oblicza Indii. Jest mnostwo hoteli i jak przystalo na typowo turystyczna miejscowosc -wysokie ceny. Udalo nam sie znalezc nocleg za 300 rs w Fort Holiday i byl to nasz najlepszy pokoj (a wlasciwie 2:-) podczas calego indyjskiego pobytu. Jeszcze tego samego dnia wybralismy sie do teatru Kathakali na przedstawienie. Kathakali pochodzi z XVII w. Składa sie ze slow Katha (opowiesc) i Kali (sztuka). Opowiesci, ktore brane sa z mitologii hinduskiej grane sa poprzez mimike, muzyke, ruchy, gesty.Kathakali powstal z jednego z najstarszych form tanca na Kerali zwanego "Ramanattan". Aktorzy musza uczyc sie sztuki przez okolo 8-10 lat. Ponadto musza posiadac odpowiednie cechy psychologiczne aby stac sie artysta Kathakali. Przed przedstawieniem mozna podpatrzyc nakladanie makijazu przez aktorow, ktore trwa ok.1,5 godziny. Wieczorem jeszcze spacer po forcie i nareszcie jakas odmiana w posilkach - smaczne, swieze ryby.

13.11.2007

Ten dzien uplynal nam na zwiedzaniu miasta. Ogladalismy tak dawno nie widzane luksusowe hotele z basenami, zadbane ogrody z pieknymi kwiatami. Zupelnie inny swiat. Wieczorem obserwowalismy zachod slonca przy charakterystycznych dla tego miejsca chinskich sieciach rybackich.

14.11.2007

Backwaters. Skorzystalismy z oferty poplyniecia waskimi kanalami i lagunami wsrod wiosek i osad. Zwiedzilismy plantacje przypraw a popoludnie spedzilismy w dzielnicy zydowskiej z dominujacymi malowniczymi domkami, waskimi uliczkami i mnostwem sklepikow, w ktorych mozna kupic wyposazenie do calego domu poczawszy od kolumn, rzezbionych drzwi, komod, szaf, luster, mis, szkatulek, po ogrodowe figurki, posazki. Oczywiscie sklepy te oferuja załadunek na statek i przewoz w dowolne miejsce. Jutro zegnamy sie z europejskimi klimatami i jedziemy dalej poczuc znowu prawdziwe Indie.

15.11.2007 Thrissur

O godz. 8:00 wyjechalismy do Thrissur. Droga zajęla nam tylko 2,5 godziny.Pomimo tego, ze nie widzielismy wielu turystow nigdzie nie moglismy znalezc wolnych miejsc. Pojechalismy do informacji turystycznej i wskazano nam kilka hoteli, w ktorych byly miejsca. Popoludniu zwiedzalismy miasto. Dotarlismy do palacu majacego 200 lat, w ktorym mieszkal maharadza, ostatni krol Cochin Rama Varma Shakthan Thampuran pochodzacy z Cochin Royal Family. wieczorem postanowilismy zobaczyc jedna z produkcji slynnego Bollywood.

W najbliższym kinie (w najbliższym, ponieważ w każdym kinie danego dnia prezentowany jest inny film) wyświetlany był seans pt. "Saawariya" opowiadający o miłości, osadzony w przepięknej, aż baśniowej scenerii z niesamowitą muzyką. Byliśmy jedynymi turystami wiec kazdy przygladal nam sie uwaznie. W kinie okrzyki i oklaski towarzyszą pojawianiu się w filmie kolejnych aktorów, którzy są uwielbiani przez Hindusów. Wszyscy śmieją się głośno, śpiewają razem z aktorami. Mniej wiecej w polowie filmu nastapila 10-15 minutowa przerwa.

Po powrocie do pokoju przez dluzszy czas zatykalismy gazetami dziury w drzwiach i oknie uniemozliwiajac komarom atak na nasze i tak juz pogryzione czesci ciala. Pora na mycie i tu pojawil sie kolejny problem- 2 wielkie (ok 8 centymetrowe) robaki niewiadomego pochodzenia zadomowily sie w nasze łazience. Eh co za wieczor......

16.11.2007 Guruvayur

Dzis wybieramy sie do Guruvayur do jednej z najslynniejszych swiatyn na poludniu do swiatyni Sri Krishna. Mnostwo ludzi stojacych w kolejce oczekujacych na wejscie do swiatyni, wokol kramiki z kwiatami, herbata, kawa, ulicznym jedzeniem a nawet kilka pokoi zachecajacych do przenocowania na terenie swiatyni. Swiatynia ta slynie z miejsca zwierania slubow i odbywania sie waznych uroczystosci rodzinnych. I nam dzisiaj udalo trafic sie na ceremonie zawierania 2 slubow. Wyroznialismy sie tak bardzo, szczegolnie przez nasze europejskie ubrania, ze nawet w takim tlumie zostalismy wypatrzeni przez rodzine panstwa mlodych i ustawieni pamiatkowego zdjecia. Po swiatyni pojechalismy do Punnathur Kota gdzie znajduje sie 60 sloni nalezacych do swiatyni. Mozna z bliska przypatrzyc sie tym pieknym zwierzetom a nawet pomoc w codziennej pielegnacji i kapieli. Kazdy slon ma swojego opiekuna. W czasie swiat i festiwali slonie sa prowadzone do swiatyni. Upal lal sie z nieba , wrocilismy do Thrissuru i nie mielismy sily juz spacerowac po zakurzonym, dusznym, upalnym miescie. Zauroczeni poprzednim filmem poszlismy tym razem na "Om Shanti Om". Film ten okazał się mieszanką komedii, sensacji, romansu, przeplatany muzyką, tańcem i śpiewami ze wstawkami angielskich wyrazów. Zafascynowalismy sie zarowno muzyka jak i kinem indyjskim. Wiemy juz, ze nie byl to nasz ostatni film w Indiach.

17.11.2007 Mysore

Z Thrissuru wyjechalismy nocnym autobusem o 19:00 do Mysore. Autobus majacy jechac ok. 8 godzin wygladal zniechecajaco. Plastikowe siedzenia, okna bez szyb i kierowca, ktory mial w oczach dzikosc. Wieczor byl dosc cieply wiec tym bardziej dziwilismy sie czemu kierowca i stopniowo wsiadajacy pasazerowie mieli na sobie czapki i owinieci byli chustkami i szalikami. Droga to w zasadzie byla jedna wielka dziura, skaczac na siedzeniach przygladalismy z pierwszego siedzenia przez ogromna szybe jak kierowca chyba chce nas zabic. Przez chwile zdawalo nam sie, ze to bedzie nasz ostatni etap w podrozy. Nasz autobus jechal jakims slalomem z nadmierna predkoscia i jakby specjalnie jadac na czolowe zderzenie z innymi pojazdami, aby w ostatniej sekundzie wykonac manewr ominiecia. Jeden wielki koszmar. W dodatku po paru godzinach przy najblizszej przerwie dowiedzielismy sie po co byly szaliki. Na dworze (a co za tym idzie i w naszym autobusie bez szyb, tylko z nie do konca zasuwanymi sie meatlowymi zaluzjami) panowal tak straszny ziab, ze goraczkowo zaczelismy wykladac na siedzenia wszystkie rzeczy z plecakow w poszukiwaniu swetrow, skarpetek i wszystkiego w co moglismy sie ubrac. Nie sadzilam , ze po tak dlugim czasie upalu i goraca , ktory w zasadzie towarzyszyl nam od poczatku przyjazdu teraz mozemy zmarznac. W dodatku w nocy utkwilismy w jakiejsc dziwnej kolejsce i stalismy w niej 2 godziny. Po 10 godzinach jazdy, przemarznieci do szpiku kosci, zmeczeni skakaniem na siedzeniach i brakiem mozliwosci zmruzenia oka zaczal nam sie wyjawiac z ciemnosci krajobraz Karnataki. Niskie, rozlozyste drzewa oswietlone przez wschodzace slonce, brunatno-czerwona ziemia, palmy, mgla unoszaca sie nad jeziorem, ciagnace sie w nieskonczonosc pola slonecznikow. W tej krotkiej chwili zapomnielismy o zimnie, niewygodach, zmeczeniu. Zakochalismy sie w tym krajobrazie.

Większosc hoteli w Mysore byla zajeta i poszukiwanie hotelu zabralo nam sporo czasu. Wybralismy sie do jednego z najslynniejszych obiektow Mysore- pałacu Maharadzy. Popoludniu pojechalismy autobusem na wzgorze Chamundi, na ktore mozna rowniez wyjsc pokonujac okolo tysiac schodow. Schodzac w dol (ok. 300 schodow) znajduje sie wspanialy byk Nandi-wierzchowiec Siwy, majacy 5 m wysokosci i bedacy najwiekszym w Indiach. Wrocilismy na gore i ogladnelismy przepiekny zachod slonca roztaczajacy sie nad panorama miasta. Wracalismy do miasta ostatnim autobusem.

18.11.2007 Sravanabelagola

Rano z plecakami poszlismy na autobus o 7:45 do Sravanabelagola, o ktory pytalismy dnia poprzedniego. Autobusu nie bylo. Okazalo sie, ze musimy najpierw pojechac do Channarayapatna i stamtad dopiero autobusem do Sravanabelagola. W czasie drogi unosil sie niesamowity pyl, przy kazdym podskoku na dziurze caly kurz unosil sie w powietrze. Podobnie jak miejscowi zawaiazywalismy sobie na twarze chustki , zeby mozna bylo choc troche normalnie oddychac. W trakcie jazdy bylismy swiadkami przedziwnego zdarzenia, gdzie 2 mezczyzn wyrzucilo z siedzen kobiety. do konca drogi one staly, oni siedzieli, nikt nie oponowal i wydawalo nam sie, ze dla calej reszty bylo to zdarzenie normalne i oczywiste.Dojechalismy, bagaze zostawilismy w przechowalnie i wyruszylismy na bosaka po 314 rozgrzanych od slonca stopniach kamiennych na wzgorze Vindhyagiri. Na szczycie znajduje sie 17,5 metrowy posag dzinijskiego bostwa-Gomateshvara.Wspaniale światynie, przepiekny widok na miasto sa warte odwiedzenia tego miejsca. Nastepnie udalismy sie na mniejsze wzgorze Chandragiri. Zeszlismy na dol do wioski, niestety bez butow, ktore musialy zostac u stop wzgorza. Spacerowalismy wsrod skromnych domow z malowanymi scianami, budzac ciekawosc ze strony mieszkancow i biegajacych boso dzieciakow. Doszlismy do przepieknej swiatyni Shaninatha Basadi, ktora wlasnie byla odnawiana przez miejscowych. Spacerowalismy wokol jeziora ogladajac jak wiekszosc kobiet z wioski robi pranie, rozkladajac kolorowe sari na rozgrzanych kamieniach, dalej przedzierajac sie przez pola ryzowe do gaju palmowego. Jedno z najpiekniejszych miejsc, jakie widzielismy w Indiach. Do Hassanu przyjechalismy juz po zmroku. Tak minal dzien moich 28 urodzin...

19.11.2007 Hassan

Hassan stanowil dla nas tylko baze wypadowa do wspanialych swiatyn w Belurze i Halebidzie. Popoludniu pojechalismy do Mangalore. Droga dluzyla sie w nieskonczonosc, do tego kurz, i dziury. Trase 166 km pokonalismy w 6 godzin. Po drodze widzielismy 2 wypadki i przewrocone ciezarowki. W Mangalore bylismy o 20:00 i wykupilismy ostatnie miejsca na nocny autobus do Panaji. Jedziemy na Goa!!!

20.11.2007 Panaji

Jestesmy w Panaji. Sympatyczne miasteczko z waskimi uliczkami, knajpkami i wieloma zabytkami. Jeszcze tego samego dnia pojechalismy do Old Goa. Katolicyzm i caly kompleks kosciolow i klasztorow (wpisane zreszta na liste UNESCO) to pozostalosc po kolonii portugalskiej. Spacerowalismy, spacerowalismy i spacerowalismy...wsrod kolejnych zabytkow i kosciolow. Najwieksze wrazenie wywarl na nas kosciol swietego Augustyna, a wlasciwie jego potezne ruiny.Popoludniu wrocilismy do Panaji.

Nastepnego dnia zostawilismy bagaze w przechowalni i pojechalismy na slynny srodowy targ do Anjuny, na ktorym mozna kupic wszystko. Poczawszy od indyskich pamiatek, ubran, bizuterii po tybetanskie wyroby. Oczywiscie najwazniejszym rytualem jest targowanie sie bez ktorego nie sposob nic kupic. Tu kupilismy nasze pierwsze pamiatki i kilka ubran na dalsza podroz.

Okolo 20:00 dotarlismy przez Margao i Canacone do wyczekanego Palolem.

21-25.11.2007 Palolem

plaza, plaza, plaza, pyszne jedzenie, szum morza, cudowne zachody slonca. Czas uplywal nam na spacerach i wylegiwaniu sie na jednej z piekniejszych plaz Goa -Palolem Beach. Z palolem mozna przejsc miedzy kolejnymi osrodkami do Patnem Beach, ktora jest duzo spokojniejsza i mniej turystyczna. Za Patnem Beach znajduje sie jeszcze jedna plaza , prywatne nalezaca do luksusowego hotelu. Odcieta z jednej strony morzem, z drugiej skalami, dostepna dopiero podczas odplywu. Obecnie nie jest to pelnia sezony wiec ceny sa jeszcze umiarkowane, a turystow niewielu. Na Patnem Beach chodzilismy wieczorami na przepyszne aloo gobi, najlepsze jakie jedlismy w Indiach (ziemniaki z kalafiorem).

Z Palolem postanowilismy pojechac dalej do Hampi. Jedyny pociag do Hospet jechal o godz. 8:00 rano co oznaczalo caly dzien spedzony w pociagu. Jak wielu turystow skorzystalismy z opcji wykupienia biletu na nocny autobus w jednym z biur podrozy. Ceny codziennie byly inne. W koncu kupilismy bilety w Paulo Treavel za 550 Rs/os, byly tez tansze ale nie bylo miejsc na najblizsze kilka dni. Mielismy wyjechac z Chaudi o 21:30. Pojechalismy troche wczesniej w nadziei na wybranie pieniedzy z bankomatu. Jeden z nich byl zepsuty a z drugiego nie moglismy wybrac pieniedzy. w dodatku zrobilo sie ciemno i wylaczono prad. Musielismy wrocic sie riksza do Palolem i wymienic nasze ostatnie czeki podrozne, zjedlismy kolacje nie liczac na to w Chaudi i znowu popedzilismy riksza z powrotem na autobus do Hampi. Autobus podjechal grubo po 22:00 i byl w totalnej rozsypce. Kierowca autobusu najpierw wszystkim (grupka 6 osob) kazal wsiadac, zaladowal bagaze by po kilku minutach oswiadczyc nam ze to nie jest nasz autobus, kazal nam wysiadac i wyrzucil nasze bagaze z bagaznika. Po kilku minutach 3 osobom kazal wsiadac. potem znowu wysiadac. Wszyscy byli totalnie zdezorientowani. W koncy kazal wszystkim wsiadac i usadzil na pierwszym lepszym miejscu. Po drodze dobieral przypadkowych pasazerow i wciskal ich na kazde wolne miejsce. Droga byla koszmarem a kazda czesc autobusu dzwonila i trzeszczala.W nocy dopadl nas przerazliwy ziab. Do Hampi dotarlismy dopiero o 10:00.

26.11.2007 Hampi

Do Hampi dotarliśmy o 10:00 rano i indyjskim zwyczajem zostaliśmy otoczeni przez rikszarzy, naganiaczy. Postanowilismy sami poszukac noclegu i po chwili dotarlismy do Shiva Guest House (160 Rs/pokój z lazienka). Gospodarze od razu zaproponowali kawe i po krótkiej rozmowie poszliśmy zobaczyc okolice. Widoki powalaja na kolana . Warto było jechac ozklekotanym autobusem. Jest przepieknie, pogoda wspaniała a turystów bardzo mało, może to jeszcze nie jest sezon.Wieczór zakończylismy ogladając zachód słonca ze wzgórza. Malownicze kolory odbijały sie od skał a słońce chowało sie powoli za gajami palmowymi.

27.11 Hampi

Dzis mielismy problemu z podjęciem pieniedzy. W Hampi jest bank ale najpier nie było osoby, która mogłaby wypłacic nam pieniadze-mamy przyjsc za godzine. Po dwóch okazało sie ze juz jest zamkniete ale pan pocieszyl nas ze w przyszłym tygodniu bedzie tu juz bankomat-szkoda ze nas juz tu nie bedzie a pieniadze sa nam potzrebne teraz. całe przedpołudnie spędzilismy w Hospet. Popołudniu poszlismy pozwiedzac Lotus Mahal i okoliczne zabytki, nawet znalezlismy scieżke prowadzaca tam pomiedzy skałami (pomimo zapewnien miejscowych ze tam nie ma scieżki i dojechac mozemy tylko riksza).Przepiekne krajobrazy ruin miasta, skał, plantacji bananów i palm- jestesmy oczarowani.

Nie opłaca sie spac w Hospet jak nam wczesniej doradzano, w Hampi jest mnóstwo tanich noclegów. Dzis zarezerowalismy takze bilet na pociag z Jalgaonu do Delhi. Nawet nie chcemy myslec o powrocie , najchetniej przedłużylibysmy sobie nasze bilety powrotne o jakies... kilka miesiecy...

28.11 Hampi

Ostatni dzien w Hampi- wypożyczylismy skuter żeby nacieszyc sie widokami. Mielismy nadzieję znależć słoneczniki, niestety...Jutro wyjeżdzamy do Badami

29.11.2007 Badami

Po trzech dniach w Hampi (chociaz mozna tu spedzic tygodnie i nie nudzic sie) wczesnie rano wyjechalismy w kierunku Badami. Z Hampi nie ma bezpośredniego autobusu do Badami (choc nasz gospodarz mówił ze czasem jedzie o 5:00 rano ale tego dnia niestety nie). Pojechalismy z Hampi do Hospet o 5:45. Pomimo tak wczesniej pory ulice sa pełne, kobiety w kolorowych sari niosą ofiary w postaci kwiatów i owoców do światyń. Na dworcu miejscowi doradzili nam zebysmy jechali do Illkal. Tak tez zrobilismy tym bardziej ze autobus własnie odjezdzał. Jestesmy jedynymi turystami w autobusie,przyzwyczailismy sie do tego. Ostatnbio często znajdowalismy sie w miejscach gdzie turysci sa rzado. Wzbudzamy ogólne zainteresowanie współpasażerów. Każdy pyta o to samo:skąd jestesmy i jak mamy na imię. Na pytanie skąd jestesmy Przemek odpowiada ze z Indii, wtedy wszyscy smieją sie i kręcą głowami z niedowierzaniem. W Illkal bylismy o 8:40 i o 8;00 odjeżdzał juz autobus do Badami. Zdążylismy zjeśc szybko koło dworca omleta i wypic pyszna indyjska kawe z mlekiem.O 11:00 po dwóch godzinach "podskakiwania" na siedzeniach bylismy w Badami. Znaleźlismy czysty, tani hotel i poszlismy zwiedzac jaskinie. Trudno w to uwierzyc ale droga prowadzaca do swiatyn wykutych w skałach to sterta smieci, brud, zdechły szczeniak na srodku drogi, świnie. Myslelismy ze po prawie 3 m-cach spedzonych w Indiach juz nic nas nie zaskoczy... a jednak...Wchodzac do świątyn zostalismy zaatakowani przez małpy., które były dośc agresywne. Dopiero 5 chłopców przeprowadziło nas odganiając malpy kamieniami. Jeden z nich pokazał nam blizny na rece po ostatnim ataku malpy. Nie bylismy tym zachwyceni. Przez chwile nawet było dosc nieprzyjemnie bo małpy szczerzyły agresywnie zeby i myslelismy za nas zaatakuja. Poszlismy do północnego fortu mijając po drodze wiele ruin i małych świątyn.Na wzgórzu bylismy sami, chyba przesladował nas dzis jakis małpi pech bo wokół nas zgromadziło sie kilka agresywnych małp próbujących nas zaatakowac. Na próbe odstraszenia robiły sie bardziej agresywne. Tym razem na prawde sie przestraszylismy. W ogóle nie bały sie ludzi. W dodatku całe stado ok. 40 małp zebrało sie na wzgórzu odcinając nam droge powrotu. Poczekalismy chwilke az przejda kawałek dalej i ucieklismy. Nie ryzykując juz kolejnego spotkania z małpami poszlismy dowiedziec sie na dworzec o autobus do Aurangabadu. Kazdy mówił cos innego. Jedni twierdzili ze jest autobus di Bijapuru, inni ze juz nie. A w dodatku osoba w informacji nie mówiła w ogóle po angielsku.Po ok. 40 minut próby porozumienia sie na migi podszedł młody chłopak oferujac nam swoja pomoc. Uffff...Powiedzielismy o co nam chodzi i dowiedział sie o informacje dla nas. Kursy do Bijapuru zostały zawieszone.

30.11.

Rano pojechaliśmy mini busem (1/2 godz- 10 Rs) do Pattadakal obejrzec światynie. Po powrocie poszlismy szukac pola słoneczników widzianego poprzedniego dnia ze wzgórza.Troche pogubilismy sie w waskich uliczkach ale jak juz mielismy wracac zobaczylismy je! Cudowne żółte pola słoneczników, wszystkie zwrócone w strone słońca. Nie mogłam sie oderwac. Karnataka jest przepiekna.

Wieczorem pojechalismy w koncu do Aurangabadu przez : Bagalkot- Bijapur-Sholapur

6.12.2007 Aurangabad - Delhi

Ostatnie dni przeleciały tak szybko...Do Aurangabadu dojechalismy po całonocnej przeprawie różnymi autobusami. Najpierw z Badami do Bagalkotu (ok.m 1 godz) nastepnie do Bijapuru (14:30 -17:15), Z Bijapuru do Sholapur (19:00 - 21:15) . W Sholapurze podeszło do nas 2 młodych chłopaków ze o 22:00 jedzie autobus ostatni do Aurangabadu. Oczywiście na poczatku nie chcieliśmy do konca uwierzyc i sami popytalismy o możliwe połączenia. Faktycznie autobusy odjezdzaja o 18:30, potem public bus o 20:30 i o 21:30. Ostatni autobus sleeper bus odjezdza o 23:00.

Ranek w Aurangabadzie powitał nas słońcem. Tego dnia zwiedziliśmy fort Daulatabad, tak dla odmiany po tylu świątyniach, zjedliśmy przpyszne aloo gobi i do samego wieczora spacerowalismy po miescie docierając do Panchakki. Następnego dnia pojechalismy do Ellory a wieczorem spacer do Bibi-Ka-Maqubare. Największą frajdę mielismy znajdując na ulicy sprzedawcę tandoori roti (przepysznych ciepłych placuszków) wypiekanych prosto na naszych oczach w wielkim piecu. Ostatni raz jedliśmy takie w Kalkucie. Pod Bibi-Ka-Maqubare otoczyła nas grupka chłopców pytajac skąd jestesmy, móiwli dobrze po angielksu. Po chwili wszyscy siedzieliśmy pod drzewem z rozłozoną mapą pokazując gdzie byliśmy i gdzie udajemy sie dalej. Wszyscy kręcili z niedowierzaniem głowami a na koniec spytali czy chcemy marihuane. Podziękowalismy i wsiedliśmy do naszego autobusu.

Następnego dnia rano wzięlismy plecaki z hotelu i pojechalismy do Bibi-Ka-Maqubare (wczoraj nie udało nam się zwiedzic). Było praktycznie pusto, byliśmy sami i mogliśmy rozkoszować sie pieknęm mini Tadż MAhal na co w Agrze nie było możliwości prze otaczające nas tłumy.

Pojechalismy do Jalgaonu. Już w autobusie zostliśmy zaproszeni wieczorem na kolację do rodziny hinduskiej. Umówiliśmy sie w hotelu. Przyjechali punktualnie dwaj bracia i zabrali nas do swojego domu na kolację. Mieliśmy mozliwośc poznac całą rodzinke, przygotowywalismy ciapati co wywoływało zdziwienie na twarzach, ze mężczyzna jest w kuchni i gotuje w dodoatku, a potem to juz była kupa smiechu i radości z naszych poczynan kulinarnych. Kolacja odbyła sie tradycyjnie na ziemi, jedząc z kolejnych wspólnych miseczek palcami. Posiłek zakończylismy przesłodkimi ciasteczkami.

Jutro do Ajanty. Świątynie warte każdych pieniędzy i każdej przebytej drogi. Poszlismy na punkt widokowy w góre skąd rozcągała sie panorama na swiątynie. Chcielismy przejść dookoła ale kolejne spotkanie z malpami odebrało nam ochote. Tym bardziej ze znowu bylismy sami a miejscowi ostrzegali nas przed nimi. Dzis tez spedzamy nasz ostatni dzien w Jalgaonie, w nocy wyjezdzamy do Delhi. Wieczorem jeszcze ostatni raz musowo kino.

Podróż do Delhi minęła nam nadzwyczaj szybko urozmaicana wyskakiwaniem na dworcach po jedzenie i picie.

Do Delhi dotarlismy w nocy. To samo miasto, ta sama dzielnica Paharaganij, ten sam hotel Cozzy Inn a jakos inaczej. Pamietamy nasze pierwsze wrazenia z tego miejsca, których nigdy nie zapomnimy, ten bród, tłum ludzi chaos. Teraz idziemy w nocy krętymi juz nam znanymi uliczkami do hotelu i coś nam tu nie pasuje. Rozglądamy sie wokoło, patrzymy na siebie i aż trudno nam tu wypowiedziec ale mówie: "Przemek tu jest jakos czysto" i zaczynamy się śmiac.Po tylu dniach w Indiach, odwiedzeniu tylu miast, zakątków juz nas nic nie zaskoczy, teraz ta dzielnicą i te miejsca w Delhi widzimy inaczej, oczyma kogoś kto juz widział chyba wszystko.I pokoj w hotelu jest taki duży i taki czysty. Zastanawiamy sie jak to możliwe ze spędzajac tu pierwsza noc prawie 3 m-ce temu nie podobało nam sie. A teraz? Teraz ten pokój jest najlepszym i najładniejszym pokojem jaki mielismy podczas całej naszej podróży po Indiach. I pierwszy raz po 3 m-cach myjemy się w ciepłej (prawie gorącej) wodzie:-)

Ostatni dzień w Delhi zwiedzamy, robimy ostatnie zakupy (szczególnie na targu z przyprawami) i jakos nam zaczyna byc smutno. Na lotnisko mielismy pojechac ok 4 rano, zamówilismy taxówke z inna turystka z hotelu obok. Poprosilismy obsługe zeby nas obudzili o 3:30. Po ok 10 minut dzwonienia wielkiego głośnego budzika obudzilismy sie my, chyba cały hotel tylko nie obsługa. Poszlismy do recepcji wyłączyć budzik. Indie... Kiedys tu wrócimy, musimy!!!

19.06.2008

M. Twain :

Za 20 lat będziesz bardziej rozczarowany tym, czego nigdy nie zrobiłeś, niż tym, co zrobiłeś.

Galeria

Kathmandu

stolica Nepalu

(Photo:) przejście graniczne(Photo:) oczy buddy(Photo:) Durbar Square(Photo:) Durbar Square(Photo:) bogini Kumari

Boudhanath

(Photo:) Rinpoche Daghen(Photo:) Rinpoche Daghen(Photo:) Rinpoche Daghen(Photo:) Rinpoche Daghen(Photo:) stupa buddyjska

Pashupatinath

(Photo:) ghaty kremacyjne

Patan

City of Beauty

(Photo:) Sakyamuni(Photo:) Golden Temple(Photo:) Durbar Square(Photo:) Durbar Square

Bhaktapur

Pokhara

baza wyjściowa na trekking w Himalaje

(Photo:) Macchapucchare o zachodzie słońca(Photo:) jezioro Phewa Tal(Photo:) jezioro Phewa Tal

Chitwan Park

Narodowy Park Chitwan-urzekające swą dzikością miejsce idealne na spacer po dżungli i podglądanie zwierząt

(Photo:) rzeka Rapti(Photo:) kąpiel ze słoniem(Photo:) wioska ludzi Tharu(Photo:) nosorożce(Photo:) w ośrodku rozrodczym słoni(Photo:) w ośrodku rozrodczym słoni

Annapurna Base Camp

trekking do ABC

(Photo:) pierwszy przystanek(Photo:) po drodze spotkaliśmy Ulę i Łukasza(Photo:) powoli odsłaniające się Himalaje(Photo:) praie schło nam w drodze(Photo:) Annapurna Base Camp -4135 m(Photo:) Annapurna Base Camp -4135 m(Photo:) Annapurna Base Camp -4135 m(Photo:) Annapurna Base Camp -4135 m(Photo:) ABC baza zdobyta(Photo:) Annapurna Base Camp -4135 m(Photo:) Annapurna Base Camp -4135 m(Photo:) schodzimy do Jihnu(Photo:) transport żywności(Photo:) zameldowaie o powrocie w check point

Opublikowano 15.10.2007 o 07:00 przez Kasia i Przemek

Szybkie Linki

Odwiedź nasze studio

Podróżuj z nami...

Korzystając z tej strony wyrażasz zgodę na korzystanie przez nas z plików cookies w zgodzie z Cookie Policy. UKRYJ WIADOMOŚĆ

Copyright ©2024 Globtroterzy

Designed by Aeronstudio™